Katakumbowa ziemistość -Agent Provocateur „L`Agent”

Agent Provocateur „L`Agent”

 

Zaskakujące, że perfumy, które tworzy firma Agent Provocateur, zajmująca się głównie kokieteryjną bielizną balansują zwykle na granicy niszowości, a nawet czasem, jak w przypadku recenzowanych teraz perfum, tę granicę przekraczają.

L`Agent to perfumy, które odbieram jako bardzo posępne, a wręcz roztaczające złowrogą aurę. Jest tu cień i wilgoć, ziemne ściany i chłodna gładkość kamiennego pomnika.

Kompozycja ta to ekscentryczna elegancja ujęta w cmentarnej odsłonie, wytworność wiktoriańskiej wdowy w czarnej krynolinie i z naszyjnikiem z włosów zmarłego na szyi.

L`Agent nie ma w sobie dosłowności Funeral Home Demeter, śmierć jest tu ujęta w symbol, czająca się pod podłogą wypełnionego zapachem kadzidła kościoła, grobem wielmożów pochowanych w marmurowym sarkofagu pod świątynną posadzką.

Jeśli chodzi o nuty, to wyczuwa się głównie kadzidło, paczulę, bursztyn i labdanum, które zestawione razem tworzą często w perfumach specyficzny piwniczny nastrój, jak chociażby ma to miejsce w niszowym „Psychedelique” marki Jovoy. W otwarciu L`Agenta jest również sporo pieprzu. Początkowo zapach jest ostry i wytrawny, później pojawia się gdzieś w tle słodkawa mirrowo – bursztynowa nuta – posępna balsamiczność podziemi.

L`Agent to jedne z perfum , które wśród dotychczas przeze mnie poznanych, najbardziej zasługują na miano gotyckich.

Nuty: kadzidło, mirra, paczula, bursztyn, drzewo sandałowe, piżmo, różowy pieprz, francuskie labdanum, ylang-ylang, róża majowa, geranium, dzięgiel, tuberoza, jaśmin, drzewo różane, piołun, osmantus.

 

Ziemia po kataklizmie i mroczna zieloność – Franck Boclet „Ashes”



Franck Boclet „Ashes”

„Ashes” marki Franck Boclet,  są perfumami, do których ich nazwa, tytułowe popioły, dopasowana jest idealnie, ale o tym przekonać się można dopiero po jakiejś godzinie od aplikacji.

Jest to zapach, który przechodzi podczas swojego trwania na skórze liczne metamorfozy. Mimo, że testowałam je dość dokładnie już kiedyś ( http://perfumanka.pl/2018/08/04/dwa-zapachy-z-krainy-dymu-i-popiolow-franck-boclet-ashes-i-montale-greyland/ ), tym razem fazy zapachu ułożyły się w zupełnie nowym, innym porządku.

Początkowo „Ashes” to zapach mrocznozielony, zanurzenie w gorzkim morzu bylicy piołun i oparach kadzidła. Zaznacza swoją obecność również kora drzew, woń przesiąkniętej dymem suchej leśnej ściółki. Na tym etapie perfumy te to cemne jesienne ścieżki, czerń nagich drzew, cienie uschniętych gałęzi, grudnie i listopady,

Po pierwszym drzewno-zielonym ogniwie twór Francka Boclet pogrąża się w coraz ciemniejsze gorzko – ziemiste otchłanie i wkracza w tony wręcz postapokaliptyczne. Przywodzi mi wtedy na myśl obróconą w pył po wielkim kataklizmie krainę, przysypaną popiołami, martwą i wypaloną, o spękanej ziemi. Perfumy te są wtedy głęboko suche i pyliste, dźwięczy w nich wyraźny posępny, wręcz złowrogi ton.

Zapach ten odpowiedni będzie dla melancholików ceniących smutek zabytkowych cmentarzy, nostalgię jesiennych alei i skrzypienie leśnych konarów targanych wiatrem. Nie gustującym w takiej atmosferze może wydać się zbyt przygnębiający.

Nuty: piołun, kadzidło, drzewo gwajakowe, cedr atlaski, nuty drzewne, goździki, bursztyn, paczula, piżmo.

W kręgu różanej melancholii – Valentino „Valentina Rosa Assoluto”

Valentino „Valentina Rosa Assoluto”

Perfumy, jak sama nazwa wskazuje, bazują obecnych w składzie róży bułgarskiej i róży z Taif, czyli kwiecie różanym rodem z Arabii Saudyjskiej, niedaleko świętego miasta Mekki.

Przyznam, że dominująca nuta w postaci tego właśnie kwiatu nie natchnęła mnie pozytywnie do testowania tych perfum. Założyłam, że będzie to miłe acz banalne kwiatowe pachnidełko jakich wiele. I tu się na szczęście pomyliłam.

W otwarciu oczywiście dominuje róża, ale taka raczej rodem z potpourri i olejku różanego niż woń świeżego kwiatu. Potem ta różana intensywność matowieje, zostaje przełamana truflowością podobną do tej z „Valentina Assoluto”. Wchodzimy w świat czekoladowych pralinek, ale raczej deserowych niż mlecznych, nadziewanych różanym i malinowym likierem. Jest kakaowo, słodkawo, ale nie mdląco i zupełnie inaczej niż w podobnych „różano-słodkich” kompozycjach.

Im dalej w las, tym bardziej róża staje się nietypowa, przywiędła i jesienna, bardziej w wydaniu różanych konfitur lub syropu. Jest matowa, zakurzona i odległa, a mimo to bardzo strawna i noszalna.

„Valentina Rosa Assoluto” to zapach, który pobudza wyobraźnię i inspiruje do interpretowania go i opisywania na różne sposoby. Mylący może być intensywny kolor flakonu, który sugeruje zapach żywy, odważny czy nawet nieco krzykliwy. „Valentina Rosa Assoluto” to nie są perfumy wesołe czy optymistyczne. Wśród orientalno-różanych oparów przewija się melancholijna nuta nostalgii i tęsknoty – to róża, która wydaje swe ostatnie tchnienie, spowita kadzidlanym zapachem palonych jesienią liści i więdnąca za zasłoną listopadowych mgieł.

Polecam romantyczkom i marzycielkom.

Nuty: malina, róża, paczula, róża z Taif, nuty drzewne, szafran, pralina, kwiat pomarańczy