Ciemna paczula w aksamitnym pudełku – Perris Monte Carlo Patchouli Nosy Be

Patchouli Nosy Be to przeciwieństwo opisywanej kilka recenzji temu Moonlight Patchouli Van Cleef & Arpels. Podczas gdy tamta jest jasna, chłodna i strzelista, Patchouli Nosy Be to więdnące liście zakopane w ciepłej, czarnoziemowej norce. Ziemistych akcentów jest tu sporo, jednak zmierzają one raczej w stronę aromatycznych ziół niż dusznej piwnicy.

Początek jest dość ostry, przez chwilę pojawia się nawet jakby terpentynowa nuta, potem jednak wszystko ciemnieje i pogrąża się w miękkim paczulowym mroku owianym woalem gorzko-słodkiego kakao i wanilii.

Patchouli Nosy Be to ambitna, wielowarstwowa kompozycja, gdzie czekoladowe nuty przeplatają się z paczulą brzmiącą chwilami jak suszone oregano czy liść laurowy. Klimat bardzo nieoczywisty, komfortowy, ciepły i nie mający nic wspólnego z popularnymi drogeryjnymi pachnidłami. Dla wielbicieli ciemnej paczuli w łagodnej, zimowej odsłonie. Zapach bardzo trwały, zostaje na skórze przez długie godziny.

Nuty: paczula, kakao, labdanum, wanilia, różowy pieprz, drzewo sandałowe, cedr.

Soczysty grejpfrut z cukrem – Mugler „Innocent”

Mugler „Innocent”

Początek to soczysta czarna porzeczka, ale to wrażenie zapachowe dość szybko kieruje się w stronę gorzkawo słodkich cytrusów. Przez większość czasu „Innocent” to słodkawa gorzkość grejpfruta posypanego cukrem. Wprawdzie nuty grejpfrutowej w składzie tych perfum nie ma, ale doskonale imituje ją połączenie czarnej porzeczki, mandarynki i bergamotki. W miarę rozwoju zapachu cukier roztapia się, zalewając gorzkość miąższu cukrowym syropem. To właśnie to połączenie gorzko-słodkich owoców stanowi trzon i definicję „Innocent”.

Wraz z upływem czasu wibrująca, soczysta, a jednocześnie chłodna owocowość nieco cichnie, a na jej miejsce wlewa się słodkość pralinowej nuty wygładzonej piżmem w nieco mydlaną stronę. I w takiej właśnie formie – piżmowej praliny z cytrusowymi niuansami „Innocent” trwa już do końca. Przyznam, że ten wytwór Muglera nie porwał mnie, chociaż są to perfumy całkiem przyzwoite i co ciekawe, nie mają praktycznie żadnych konotacji vintage, co mogłaby sugerować data ich pojawienia się na rynku – rok 1998. Równie dobrze mogłyby powstać kilka lat temu, a nie dwie dekady wstecz.

Trwałość „Innocent” jest dość dobra, projekcja niestety rozczarowuje, żeby poczuć zapach po upływie 3-4 godzin należy trzymać nos tuż przy skórze.

Nuty: czarna porzeczka, pralina, czerwone jagody, mandarynka, bergamotka, migdał, białe piżmo, bursztyn.

Kwiatowa żywiczność i nuta zamszu – Jesus del Pozo „Dahlia”


Jesus del Pozo „Desert Flowers Dahlia”

„Dahlia”, podobnie jak „Peony” z tej samej serii „pustynnych kwiatów” Jesusa del Pozo, jest bardzo udanym dziełem sztuki perfumeryjnej. Zapach wcale nie  jest łatwy i mainstreamowy, występuje w tej kompozycji wyraźna inność, złożoność, indywidualny styl, który ją wyróżnia spośród setek słodkich perfum.

Bo Dahlię niewątpliwie do słodkich należy zaliczyć. Nie jest to jednak słodycz mdląca, lecz przełamana paczulą, pieprzem, agarem i środziemnomorskimi iglakami. Wbrew nazwie, nie dominuje tu dalia, choć jest ona obecna w postaci gorzkich, lekko ziemistych kropel, które przezierają  na dnie  nekatrowego pucharu białych kwiatów (jaśmin i tuberoza w składzie). Bohaterem kompozycji jest według mnie cyprys, ze swoją balsamiczno – żywiczną, zieloną słodyczą. Perfumy te niosą w sobie zarówno aromaty drzew iglastych, jak i kwiatową upojność, co tworzy naprawdę ciekawą kompozycję.

Z pewnością „Dahlia” zdobędzie wielu zwolenników, zarówno ze względu na swój dość unikalny charakter ; dalię, jaśmin i tuberozę przeplecioną z paczulą, zamszem i cyprysem, jak i świetne parametry użytkowe. Trwałość jest naprawdę duża, a i projekcja wyczuwalna. Nie przypaść do gustu może natomiast miłośnikom perfum w stylu „wiosenna mgiełka”, Dahlia to bowiem pachnidło dość ciężkie i nektarowe i słodko-gorzkie.

Nuty: dalia, jaśmin, tuberoza, cyprys, neroli, agar, paczula, pieprz, zamsz, bergamotka.