Industrialna gruszka – Serge Lutens „La Vierge De Fer”

 

Serge Lutens  „La Vierge De Fer” 

 

„La Vierge De Fer”, czyli po francusku Żelazna Dziewica. Tytuł, jak wszystkie zresztą nazwy perfum Serge Lutensa ma nieść ze sobą  znaczenie, gdyż twórca ten wierzy, że język wpływa na postrzeganie zmysłami, tak jak w tym wypadku węchem.  Serge Lutens zawsze tworzy dla swoich perfum historie, zanurzone w psychologii, psychoanalizie, literaturze i sztukach wizualnych.

Co do „La Vierge De Fer”, to trudno postrzegać je jako narzędzie tortur, tytułową żelazną dziewicę – to kompozycja na wskroś nowoczesna, industrialna poprzez metaliczne nuty w składzie, a jednocześnie łatwo noszalna i zdecydowanie kobieca.

Jest w niej dużo lekkości, przejrzystych struktur, płynnie przenikających się rozmytych nut. Dużo w tych perfumach niedpowiedzeń i tajemniczości, a jednocześnie jakiś żywy dziewczęcy urok. Trochę w nich smutku, trochę pogody.

Z rozczarowaniem natomiast stwierdzam, że nie wyczuwam prawie w tej kompozycji lilii, ze względu na którą zresztą ją nabyłam. Dominuje gruszka – słodka, soczysta, dojrzało-pomarańczowa. Nie jest to jednak zwykły owoc. To gruszka podszyta metaliczną powłoką, chłodną i pozbawioną patosu jak nagrobna płyta z szarego lastryko. Niewiele też jest kadzidła, które mogłoby nadać tym perfumom więcej morku.

„La Vierge de Fer” to dobry początek na rozpoczęcie przygody z perfumami niszowymi – te zdecydowanie są noszalne i mogą podobać się nawet osobom niespecjalnie odważnym i nieprzygotowanym na ekstremalne eksperymenty. Jeśli chodzi o parametry użytkowe, to są dość trwałe, ale bliskoskórne.

Nuty: lilia, gruszka, kadzidło, drzewo sandałowe.