Ciemna paczula w aksamitnym pudełku – Perris Monte Carlo Patchouli Nosy Be

Patchouli Nosy Be to przeciwieństwo opisywanej kilka recenzji temu Moonlight Patchouli Van Cleef & Arpels. Podczas gdy tamta jest jasna, chłodna i strzelista, Patchouli Nosy Be to więdnące liście zakopane w ciepłej, czarnoziemowej norce. Ziemistych akcentów jest tu sporo, jednak zmierzają one raczej w stronę aromatycznych ziół niż dusznej piwnicy.

Początek jest dość ostry, przez chwilę pojawia się nawet jakby terpentynowa nuta, potem jednak wszystko ciemnieje i pogrąża się w miękkim paczulowym mroku owianym woalem gorzko-słodkiego kakao i wanilii.

Patchouli Nosy Be to ambitna, wielowarstwowa kompozycja, gdzie czekoladowe nuty przeplatają się z paczulą brzmiącą chwilami jak suszone oregano czy liść laurowy. Klimat bardzo nieoczywisty, komfortowy, ciepły i nie mający nic wspólnego z popularnymi drogeryjnymi pachnidłami. Dla wielbicieli ciemnej paczuli w łagodnej, zimowej odsłonie. Zapach bardzo trwały, zostaje na skórze przez długie godziny.

Nuty: paczula, kakao, labdanum, wanilia, różowy pieprz, drzewo sandałowe, cedr.

Żurawina, róża i kakao – Paco Rabanne Black XS for Her

 

Długo zbierałam się do recenzji i pewną trudność sprawiło mi opisanie tego zapachu mimo, że Black XS jest całkiem wyrazisty, „jakiś” i zdecydowanie posiada indywidualne cechy, mimo, że jednocześnie ewidentnie wpisuje się w popularne ostatnimi laty słodko-owocowe perfumiarskie trendy.

We wczesnej fazie poznawania tych perfum najmocniej wybijają się nuty żurawiny, róży i szczypta akordów drzewnych. Żurawina wprawdzie została lekko podbita syntetykiem, ale mimo to prezentuje się dość ciekawie – udało się zachować jej charakterystyczną winną goryczkę, wzmocnioną jeszcze cierpkością paczuli. Wraz z upływem czasu struktura tych perfum staje się gęstsza i bardziej miękka za sprawą przyjemnie zamszowego kakao i ciepłych korzennych tonów, a kategoria owocowa coraz bardziej przenika się z półką gourmand.

Black XS to propozycja typowa dla wytworów marki Paco Rabanne z ostatniej dekady – zapach jest dość głośny, charakterystyczny, mainstreamowy (można byłoby go postawić na jednej półce z owocowo -słodkimi kompozycjami typu Si Armaniego czy The Only One 2 Dolce & Gabbana) a jednocześnie nosi się go całkiem komfortowo, energetyzujące owocowe soki przyjemnie splatają się z pudrową kakaową chmurką, a i trwałość również jest przyzwoita.

Nuty: żurawina, kakao, wanilia, róża, paczula, tamaryndowiec, drewno massoia, różowy pieprz, fiołek 

Serce z cukru i orzechów – Diesel „Loverdose Red Kiss”

Loverdose Red Kiss to jedne z przyjemniejszych i bardziej oryginalnych słodkich pachnideł, do tego w umiarkowanej cenie. Perfumy te skonstruowane zostały między innymi z nut z cukru, ziaren kakaowca i laskowych orzechów. Cukrowy akord sprawia, że faktura zapachu wydaje się niemal chrupka, krucha i chropowata w przyjemny i ciekawy sposób. Loverdose Red Kiss z pewnością należy do perfum słodkich, ale nie jest ulepkiem, a harmonijnie utkaną kompozycją gdzie cukrowe akordy równoważone są przez głębokie tony wytrawnego kakao i delikatne echo czarnej porzeczki. Perfumy te, mimo obecności apetycznych, deserowych składników oraz nieco infantylnej nazwy są propozycją raczej adresowaną do dorosłych kobiet niż dziewczęco -nastolatkową. Loverdose Red Kiss to nie szalony koktajl landrynkowych nut, ale profesjonalnie zmieszana kakaowo-orzechowa kompozycja o naprawdę dobrej trwałości. Polecam te perfumy zwłaszcza jako zapach jesienno-zimowy i na wczesną jesień – na ciepłe pory roku może wydawać się nieco zbyt ciężki.

Nuty: cukier, ziarno kakaowca, orzechy laskowe, czarna porzeczka, kwiat pomarańczy, morela, paczula, bursztyn, jabłko, bergamotka.

Kakao na piżmowej chmurce – Prada Candy Night

Największą i właściwie jedyną wadą tych perfum jest delikatna, żeby nie powiedzieć, dość słaba, projekcja i nienajlepsza, chociaż i nie katastrofalna trwałość. Już po około trzech godzinach przygasają na tyle, że żeby je poczuć trzeba niemal trzymać nos przy nadgarstku.
Poza tym, Candy Night składa się niemal z samych zalet. Główną nutą według składu podanego przez producenta jest kakao i rzeczywiście, wyraźnie dominuje ono w tej kompozycji. Jest matowe i pomimo nut karmelu i wanilii zaledwie lekko słodkie. Na tyle, że przypomina deserową, półgorzką czekoladę, a nie słodzone napoje kakaowe dla dzieci.
Kakao jest wyraźnie kosmetyczne, co jednak w żaden sposób nie odbiera mu uroku i osadzone na delikatnym, białochmurkowym piżmie znanym z kompozycji Candy Kiss tej samej marki.
Podsumowując – Candy Night będzie łakomym kąskiem dla wielbicieli pachnideł z nutą kakao, zwłaszcza tego umiarkowanie słodkiego, za to ze sporą dozą klasy i szyku. Niestety, trzeba się przygotować, że aby zachować ciągłość zapachu trzeba będzie dość często aplikować perfumy na skórę z powodu ich mocno średniej trwałości.

Nuty: kakao, pomarańcza, karmel, wanilia, białe piżmo.

Jaśmin w deserowo-kawowej smudze – Bohoboco „Coffee White Flowers”

Bohoboco „Coffee White Flowers”

„Coffee White Flowers” to zapach zgrabnie skrojony i bardzo komfortowy w noszeniu. Na podstawie nut w nim występujących (czekolada, kakao, rum, wanilia) można byłoby oczekiwać zapachu w stylu gourmand jednak powyższe perfumy nie wpisują się w tę kategorię. Słodycz nie jest  w nich obezwładniająca, przełamuje ją aromat kawy, wprawdzie takiej z dodatkiem mleka, ale wciąż intensywnej i zachowującej delikatną goryczkę. Wyraźna jest również fala upojnych, balsamicznych białych kwiatów i ośmieliłabym się powiedzieć, że to właśnie one są głównym motywem tego zapachu. „Coffee White Flowers” to kremowy bukiet jaśminu, lilii i gardenii przeniknięty smugą kawowo-rumowego dymu.

Wytwór Bohoboco owszem, przypomina elegancką kawiarnię, ale raczej jej atmosferę, nastrój, wnętrze niż dosłowne podawane tam deserowe specjały. Perfumy te mają w sobie  pewną nieoczywistą strunę. Używając „Coffee White Flowers” nie pachniemy jak ciasto czekoladowe czy rumowe praliny, nosimy za to wokół siebie obłok luźnej elegancji, dobrego stylu, wysokiej jakości wyrażonej przez kwiatowe i kawiarniane nuty.

Podsumowując, zabieg połączenia kremowego, tłustego jaśminu z kakaowo-kawowymi nutami daje efekt bardzo ciekawy i nietuzinkowy. Bohoboco serwuje nam wykwintny tort kawowy, ale i wszystko to co wokół niego – srebrne łyżeczki, filiżanki z cienkiej porcelany, pluszowe fotele, przyćmione światło i białokwiatową aurę.

Nuty: kawa, czekolada, rum, białe kwiaty, wanilia, kakao, cynamon, goździki, skóra

Kakaowa kawa z syropem miętowym – Atelier Cologne „Cafe Tuberosa”

 

Atelier Cologne „Cafe Tuberosa”

Kawa niewątpliwie tu jest. I to raczej ta w ziarnach, palona niż rozpuszczona w filiżance i zduszona mlekiem. Jest również trudna do zidentyfikowania mentolowo-ziemista nuta, przypominająca miętę, zapewne zasługa tuberozy, która lekko popycha te perfumy w kierunku niszy. Obecnego w składzie ziarna kakaowca na początku nie czułam prawie wcale, dopiero w późniejszej fazie ujawnił się w matowym wydaniu rodem z deserowej, lecz nie gorzkiej czekolady, za to jest dość wyraźny kardamon i  pobrzmiewający w tle olejek różany.

Na etapie początkowym jest słodkawo i trochę dziwnie – nietypowo i ciepło, mimo charakterystycznego jakby mentolowego powiewu. Zapach nie rozwija się jakoś szczególnie dużo, główna zmiana to proporcjonalne do upływu czasu narastanie słodyczy, która jednak nigdy nie staje się przesadzona. Wtedy kawę zaczyna przyćmiewać słodkawe, pyliste kakao i łagodnieje dziwaczna nieco w tej kompozycji  miętowo-tuberozowa nuta.

Dla mnie tej mentolowej zieloności jest „Cafe Tuberosa” mimo wszystko zbyt dużo, choć niewątpliwie ta nuta dodaje perfumom oryginalności. Niewątpliwą zaletą jest natomiast przedstawienie kawy nie w typowy dla przemysłu perfumeryjnego przesłodzony mleczny syntetyczny sposób, rodem z saszetek typu 3w1, lecz w dość naturalnej odsłonie espresso. Niestety, kawa ta zbyt szybko, bo już po jakichś dwóch godzinach ustępuje pola kakaowym słodko-gourmandowym nutom. Projekcja raczej trzymająca się blisko skóry, trwałość bardzo dobra.

Nuty: kawa, ziarno kakaowca, indyjska tuberoza, olej różany, madagaskarska wanilia, gwatemalski kardamon, kalabryjska bergamotka, sycylijska mandarynka.

Sandałowa politura i kakao – Serge Lutens „Santal Majescule”



Serge Lutens „Santal Majescule”



Z pewnością nie są to perfumy, które przypadną do gustu każdemu. Mogą spodobać się miłośnikom zapachów drzewnych, aczkolwiek trzeba zauważyć, że „Santal Majescule” to zapach drewna oswojonego, skażonego dotykiem ludzkiego świata, a nie drzewa rosnącego samotnie i dziko w leśnym gąszczu. Drewno sandałowe jest w tym ujęciu buduarowe, użyte do stworzenia z niego toaletek i szkatułek na biżuterię, lakierowane i włączone w krąg kultury materialnej.

„Santal Majescule” to wyraźna woń polerowanego drewna, z jakby orzechowymi akordami stworzonymi zapewne przez dodanie kakaowej nuty zapachowej do składu tych perfum. Wyraźnie wyczuwalne są orientalne inspiracje, gdzieś w tle unosi się delikatny zapach hinduskich kadzidełek, jest ciepło i kremowo, a kolor płynu idealnie oddaje charakter zawartości.

Perfumy te noszą w sobie jakość, klasę, wyrafinowanie w niebanalnym i nieczęstym ujęciu.  Określiłabym je jako połączenie niszy z klasyką, dla mnie jednak byłyby dość trudne w noszeniu – drażnią mnie bardzo wyraźne nuty wybrzmiewające polerowanym, lakierowanym drewnem. „Santal Majescule” mają bardzo dobrą trwałość, chociaż zaliczają się raczej do perfum trzymających się blisko skóry, bez wypełniającej pokój zapachowej aury.

Nuty: drzewo sandałowe, kakao, róża damasceńska.