Kadzidło śródziemnomorskie – Jo Malone Incense & Cedrat

Incense & Cedrat to jedno z najbardziej kobiecych i delikatnych kadzideł na jakie trafiłam w swoich perfumowych poszukiwaniach. Jest jasne, z lekko leśną otoczką, jakby dym częściowo powstał z palenia świerkowych igieł. Kadzidlane zapachy często nadają się głównie na porę zimowo jesienną, natomiast Incense & Cedrat jest tak lekki i zielony, że odpowiedni będzie również na chłodniejsze dni lata.

Dym w tych perfumach układa się łagodnie a momentami wręcz cytrusowo za co odpowiedzialne są nuty cytryny w składzie. To kadzidło śródziemnomorskie, takie jakim mogłyby być owiane np. wielkanocne procesje w Andaluzji.

Incense & Cedrat jest zręcznie uszyte, nowoczesne, przystępne, ale również nosi w sobie nostalgiczną nutkę przypominającą melancholijne cyprysy z obrazów Van Gogha.  Będą to dobre perfumy dla tych, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z kadzidlanymi zapachami i nieco obawiają się monumentalnych jak gotyckie katedry tworów w stylu Avignon Comme des Garcons czy Casbah Roberta Piguet.

Nuty: olibanum, cytryna, pieprz, labdanum, elemi, benzoes.

Naręcza dymnych goździków w sam raz na Zaduszki – Yves Saint Laurent „Opium 2009”


Zapach ten to jedno z najbardziej wyrazistych kadzideł w damskich perfumach popularnych, okraszone w dodatku charakterystyczną, woskową nutą. Mimo obecności wśród składników mirry i wanilii niewiele jest w tych perfumach słodyczy, zwłaszcza na początku. W zasadzie wyczuwalny jest głównie dym i wosk z solidnym dodatkiem paczuli i  goździka.Topiąca się stearyna i łopoczący wśród listopadowego półmroku okopcony płomień to właśnie obraz, który maluje dla nas „Opium 2009”.
To właśnie goździk jest w tej kompozycji najbardziej prominentną kwiatową nutą, jego sucha wytrawność przyćmiewa ledwie tlący się gdzieś w tle wątły jaśmin i konwalię.
Mimo, że często natykam się na takie porównania, nie dostrzegam w Opium, poza tym, że należą do tej samej kategorii zapachowej,  znaczącego podobieństwa do „Youth Dew” Estee Lauder. Youth Dew  migocze od przypraw i balsamów, jest głośniejsze, bardziej intensywne, kontrowersyjne, przysypane pudrem, ziemią i popiołem, w „Opium 2009” zaś korzenne składniki zostały pracowicie zalane kadzidlanym woskiem.
„Opium 2009” nie jest bynajmniej zapachem vintage, mimo, że zastosowano stylizację, mającą taki efekt wywoływać i zachowano sporo cech oryginalnej wersji z 1977 roku. Perfumy te odpowiednie będą dla tych, którzy nie mają odwagi sięgnąć po orientalno-przyprawowe klasyki z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ; „Opium 2009” to wersja bardziej nowoczesna i oswojona, a przy tym nie pozbawiona swoistego retro klimatu.

Nuty: mirra, goździk, opoponaks, bursztyn, paczula, wanilia, jaśmin, mandarynka, bergamotka, konwalia.

Katakumbowa ziemistość -Agent Provocateur „L`Agent”

Agent Provocateur „L`Agent”

 

Zaskakujące, że perfumy, które tworzy firma Agent Provocateur, zajmująca się głównie kokieteryjną bielizną balansują zwykle na granicy niszowości, a nawet czasem, jak w przypadku recenzowanych teraz perfum, tę granicę przekraczają.

L`Agent to perfumy, które odbieram jako bardzo posępne, a wręcz roztaczające złowrogą aurę. Jest tu cień i wilgoć, ziemne ściany i chłodna gładkość kamiennego pomnika.

Kompozycja ta to ekscentryczna elegancja ujęta w cmentarnej odsłonie, wytworność wiktoriańskiej wdowy w czarnej krynolinie i z naszyjnikiem z włosów zmarłego na szyi.

L`Agent nie ma w sobie dosłowności Funeral Home Demeter, śmierć jest tu ujęta w symbol, czająca się pod podłogą wypełnionego zapachem kadzidła kościoła, grobem wielmożów pochowanych w marmurowym sarkofagu pod świątynną posadzką.

Jeśli chodzi o nuty, to wyczuwa się głównie kadzidło, paczulę, bursztyn i labdanum, które zestawione razem tworzą często w perfumach specyficzny piwniczny nastrój, jak chociażby ma to miejsce w niszowym „Psychedelique” marki Jovoy. W otwarciu L`Agenta jest również sporo pieprzu. Początkowo zapach jest ostry i wytrawny, później pojawia się gdzieś w tle słodkawa mirrowo – bursztynowa nuta – posępna balsamiczność podziemi.

L`Agent to jedne z perfum , które wśród dotychczas przeze mnie poznanych, najbardziej zasługują na miano gotyckich.

Nuty: kadzidło, mirra, paczula, bursztyn, drzewo sandałowe, piżmo, różowy pieprz, francuskie labdanum, ylang-ylang, róża majowa, geranium, dzięgiel, tuberoza, jaśmin, drzewo różane, piołun, osmantus.

 

Koszmarny początek lecz uroczy koniec – Cacharel „LouLou”

 Cacharel „LouLou”

 

Pierwsze wrażenie po aplikacji na skórę było porażające, ale niestety z negatywną konotacją tego wyrazu. Ołowiano – kadzidlane otwarcie, spod którego później wyziera mimoza, cały czas spowita gorzkim dymem. W tej fazie perfumy te są nieco podobne do „czarnego” Salvador Dali Dali Parfum, który jednak jest subtelniejszy i bardziej noszalny. „LouLou” to mimoza zatruta smogowymi wyziewami i żrące opary z fabrycznego komina. Jeżeli ktoś lubuje się w woni spalonej instalacji elektrycznej i zwęglonych kabli, z pewnością będzie usatysfakcjonowany.

Niespodziewanie po około dwóch -trzech godzinach następuje całkowite przeobrażenie. Jadowity dym ginie, a pozostaje jedynie balsamiczna, bardzo przystępna kwiatowość. Dla mnie jednak następuje to zbyt późno ; dwie godziny chemicznych wyziewów są przeszkodą nie do pokonania. Heliotrop, lilia, mimoza i kwiat pomarańczy tworzą bardzo ładną ciepłą całość, nie pozbawioną ciężkości, ale i nie przygniatającą. W tej fazie jest to naprawdę przyjemny zarówno dla użytkownika, jak i jego otoczenia dzienny zapach, bez specjalnie niedzisiejszych nut, mimo, że powstał ponad 30 lat temu.

Podsumowując, mimo statusu perfumowej legendy LouLou, mnie niestety nimb kultowości tych perfum nie dosięgnął. Traumatyczny początek, sympatyczna końcówka, bardzo dobra trwałość to wszystko co mogę powiedzieć na ich temat.

 

Nuty: kadzidło, tuberoza, wanilia, śliwka, benzoes, chiński cynamonowiec, ylang-ylang, drzewo sandałowe, heliotrop, fiołek, irys, jaśmin, anyż, lilia, mimoza, korzeń irysa, piżmo, kwiat pomarańczy, liść czarnej porzeczki.

Ziemia po kataklizmie i mroczna zieloność – Franck Boclet „Ashes”



Franck Boclet „Ashes”

„Ashes” marki Franck Boclet,  są perfumami, do których ich nazwa, tytułowe popioły, dopasowana jest idealnie, ale o tym przekonać się można dopiero po jakiejś godzinie od aplikacji.

Jest to zapach, który przechodzi podczas swojego trwania na skórze liczne metamorfozy. Mimo, że testowałam je dość dokładnie już kiedyś ( http://perfumanka.pl/2018/08/04/dwa-zapachy-z-krainy-dymu-i-popiolow-franck-boclet-ashes-i-montale-greyland/ ), tym razem fazy zapachu ułożyły się w zupełnie nowym, innym porządku.

Początkowo „Ashes” to zapach mrocznozielony, zanurzenie w gorzkim morzu bylicy piołun i oparach kadzidła. Zaznacza swoją obecność również kora drzew, woń przesiąkniętej dymem suchej leśnej ściółki. Na tym etapie perfumy te to cemne jesienne ścieżki, czerń nagich drzew, cienie uschniętych gałęzi, grudnie i listopady,

Po pierwszym drzewno-zielonym ogniwie twór Francka Boclet pogrąża się w coraz ciemniejsze gorzko – ziemiste otchłanie i wkracza w tony wręcz postapokaliptyczne. Przywodzi mi wtedy na myśl obróconą w pył po wielkim kataklizmie krainę, przysypaną popiołami, martwą i wypaloną, o spękanej ziemi. Perfumy te są wtedy głęboko suche i pyliste, dźwięczy w nich wyraźny posępny, wręcz złowrogi ton.

Zapach ten odpowiedni będzie dla melancholików ceniących smutek zabytkowych cmentarzy, nostalgię jesiennych alei i skrzypienie leśnych konarów targanych wiatrem. Nie gustującym w takiej atmosferze może wydać się zbyt przygnębiający.

Nuty: piołun, kadzidło, drzewo gwajakowe, cedr atlaski, nuty drzewne, goździki, bursztyn, paczula, piżmo.

Zapach emocjonalnej pustki – Serge Lutens „L`Orpheline”

Serge Lutens „L`Orpheline”

„L`Orpheline”, to po francusku sierota. Sieroctwo wiązać można z doświadczaniem uczuciowego chłodu i perfumy Lutensa również należą do kategorii tych zimnych.

Zapach jest dziwny, trudny. Łączy w sobie kamienny, kłujący chłód z jakby lekko zatęchłym kadzidlanym powiewem. Wszystko tu jest surowe, proste, owiane omszałym duchem przeszłości, ale z czasem wkrada się w tę surowość lekko słodkawa nuta krystalicznego piżma, która jest jedną z dwóch nut zapachowych tworzących te perfumy.

Nazwa zapachu jest bardzo adekwatna do zawartości i przemyślana – nie jest to tylko dobrze brzmiący chwyt marketingowy, mający zaintrygować klienta. Emocjonalna pustka bycia porzuconym i osieroconym bardzo dobrze wpisuje się w artystyczną wizję Lutensa. Czyste, przejrzyste piżmo tych perfum przeszywa jak szklany nóż bólu doświadczanego po porzuceniu. „L`Orpheline” to zapach zimnych marmurowych sal i pustych muzealnych wnętrz, dawno zapomnianych przez odwiedzających i pozostawionych na pastwę kurzu i mijającego czasu.

Ten wytwór marki Serge Lutens jest zdecydowanie odpowiedni dla obu płci. Będzie dobrym wyborem dla osób ceniących proste, ale awangardowe kompozycje, poszukujących raczej wrażeń i obrazów jakie tworzy zapach, nawet jeżeli nie są one łatwe, niż konwencjonalnej ładności.

Nuty: kadzidło, piżmo.

Czarna rzeka zapomnienia – Dior „Poison”

 

 

 

 

Dior „Poison”

Najpiękniejszy w tych perfumach jest początek. Bezpośrednio po aplikacji zapach rozlewa się balsamiczną, ziołowo-syropową strugą zmieszaną z intensywną wonią podwędzanej śliwki. Potem zostaje przysypany pieprzem, a przez to wszystko przedziera się kadzidło.

„Poison” jest jak czarna rzeka o sennym nurcie. Zawarte w tych perfumach nuty zapachowe przelewają się niespiesznie jedna w drugą, tworząc przedziwne czasem, ale jednocześnie porywające wzory. Są tu i zioła zasypane mrokiem, rozsychające drewno starego kościoła, miodowa balsamiczność i liście zwarzone pierwszym przymrozkiem. Zapach przeszłości, donośny, nie dający o sobie zapomnieć, utrzymany w leniwym, transowym rytmie.

Wbrew temu co może sugerować powyższy opis, jest to zapach ciepły, o rozgrzewającej mocy, co zawdzięcza grze kolendry z cynamonem i anyżem. Jest tu ciepło ogniska rozpalonego w mglisty jesienny wieczór i płomieni świec, jest złocisty poblask miodu i bursztynu.

Mimo ciemnych konotacji, nie jest to również zapach smutny czy depresyjny. Jest nastrojowy, stylowy, poważny, ale jednocześnie nasycony pozytywną magią.

Niestety, wraz z upływem czasu na mojej skórze nabiera cierpko-suchych tonów, co odbiera mu sporą część uroku. Trwałość bardzo dobra, około 7-8 godzin, projekcja również jest wyraźnie wyczuwalna.

Poniższy film reklamowy doskonale oddaje charakter tych perfum:

https://www.youtube.com/watch?v=aa-ea_KTPgA

Nuty: śliwka, tuberoza, kadzidło, biały miód, dzikie jagody, cynamon, kolendra, opoponaks, goździk, wanilia, jaśmin, anyż, bursztyn, brazylijskie drzewo różane,  drzewo sandałowe, kwiat afrykańskiej pomarańczy, róża, heliotrop, piżmo, wetyweria, cedr Virginia.

 

Rześkość drewna i korzeni na upalne lato – Oscar de La Renta „Oscar for men”

Oscar de La Renta „Oscar for men”

Męskie perfumy na kobietach często brzmią intrygująco, emanują niepokojącym sexapilem i elegancją Marleny Dietrich w męskim garniturze, zaciągającej się papierosem w długiej lufce.

Mimo, że klasyfikowane jako męskie „Oscar for men” ,  spokojnie mogą być używane również przez kobiety lubiące zapachy korzenne, wytrawne, rześkie, ale niekoniecznie bardzo lekkie. Początkowe mocno pieprzowe uderzenie może odstraszać, ale już za chwilę zapach ukołysze nas swoją aromatyczną iglastością dzięki obecnej w składzie żywicy jodłowej. Natura tych perfum jest chłodno -zielona z wyraźnymi drzewnymi akordami i spokojna leśną ciszą. Swieży, ale nie w stylu ogórkowo-wodnistym, to raczej gorzkawa rosa, która chłodnym porankiem osiadła na leśnej ściółce. Pojawiają się również w tych perfumach delikatne nuty cytrusowe – musująca bergamotka i mandarynka, przeplecione z goździkami. W tle jest również trochę skóry i kadzidła.

Mimo drzewnych reminiscencji, tematem przewodnim w Oscar for men są przyprawy : goździki, pieprz i gałka muszkatołowa są wyraźnie wyczuwalne, lecz nie rozgrzewające, jak możnaby się spodziewać, ale chłodne jakby przyprawy były rozsypane na kostkach lodu.

„Oscar for men” to  przyjemny zapach korzenny zmieszany z  chłodnym, wilgotnym drewnem, wyciszony i  orzeźwiający, idealny upalne lato.

Nuty: pieprz, żywica jodłowa, gałka muszkatołowa, mandarynka, bergamotka, kadzidło, goździki, drzewo sandałowe, lawenda, liść fiołka, lilia, piżmo, jaśmin, róża, skóra, wanilia.

 

Sosny smagane zimnym wiatrem – Karl Lagerfeld „Kapsule Woody”

Karl Lagerfeld „Kapsule Woody”

Nuta zapachowa śliwki najmocniej zaznacza swoją obecność w otwarciu. Wtedy to spływa wraz z balsamiczną, sosnową falą nektarową owocowością, a potem stopniowo zamiera, pozostawiając na mszysto-iglastych tonach tylko cienki nalot słodyczy.

W „Kapsule Woody” niewątpliwie dużo jest leśnych odniesień. Perfumy te nie malują jednak obrazu  skąpanej w plamach światła ściółki, ciepła żywic, czy rozgrzanego słońcem mchu. Jest to las na pograniczu zimy i jesieni, gdzie sosnowe igły pokryte są krystalicznością szronu, a mech spoczywa pod cienką warstewką pierwszego lodu.

Jest tu też trochę, mimo, że nie wymieniono go w składzie, zimnego kadzidła, rodem z marmurowych posadzek starego kościoła.

„Kapsule Woody” noszą w sobie dużą dozę spokojnej elegancji, wręcz wykwintności, która nie jest specjalnie częsta w zapachach leśnych. Jest w nich obecna kolońska, nieco męska nuta, która przechyla wskazówkę w bardziej męską stronę, ale lubiące ten typ zapachów kobiety z powodzeniem mogą go również nosić. Trwałość średnia, projekcja trzymająca się raczej blisko skóry, ale nie niewyczuwalna dla otoczenia. Wziąwszy również pod uwagę cenę za którą te perfumy można kupić (ok. 60 zł w perfumeriach internetowych), jest to naprawdę świetna i godna polecenia propozycja.

Nuty: cedr, śliwka, mech dębowy.

Sosnowy las, dym i kadzidło – Serge Lutens „Fille en Aiguilles”

Serge Lutens „Fille en Aiguilles”

„Fille en Aiguilles” pochodzą z 2009 roku. Kiedy pierwszy raz zetknęłam się z tym zapachem, poczułam, że czegoś takiego poszukiwałam od lat – nieoczywistość, balsamiczne ciepło i melancholia jesieni.

Nazwa oznacza dziewczynę w szpilkach i z pewnością nie chodzi tu o rodzaj butów, lecz kobiecość zanurzoną w zwarzonych już niszczącą mocą jesieni igłach sosnowych, które stanowią w tych perfumach jedną z dominujących nut. Zapach pogrążonego w jesieni lasu i jego suche iglaste poszycie oddane jest w „Fille en Aiguilles” bardzo realistycznie.

Początek tych perfum to przeplatanie się woni dymu ogniska, suchego osmalonego drewna, żywic i sosnowych igieł. W ciągu kolejnej godziny zapach idzie w kierunku drewniano-kadzidlanym. Przypomina wtedy suche drewno kościelnych ław przesączone charakterystycznym zapachem wnętrz świątyń.

Jest w tych perfumach coś uroczystego, tajemniczego jak woal jałowcowego dymu, który skrywa za sobą światy, których gołym okiem nie widać, a jednocześnie te palone liście lekko osłodzone żywicą i suszonymi owocami są po protu ładne i noszalne.

Jedyną wadą „Fille en Auguilles” jest ostatnia faza , kiedy to wybrzmiewają dymno-balsamiczne wonie i ujawnia się w roli dominującej wetyweria z drażniącym ziemistym posmakiem.

Projekcja raczej bliskoskórna, trwałość około pięciu godzin.

Nuty: sosna, kadzidło, suszone owoce, jodła balsamiczna, przyprawy, liść laurowy, wetyweria.