Sól zimnych mórz północy – Calvin Klein Reveal

Calvin Klein Reveal

Zapach ten niespodziewanie rozpoczyna się delikatnie słodko i pudrowo. Nie tego spodziewać się można po perfumach z dominującymi nutami soli, ambry i pieprzu w składzie. Początkowo najbardziej wyczuwalny jest łagodny zapach drewna kaszmirowego i sandałowego osłodzony lekko czymś kwiatowym. Szybko jednak przy każdym poruszeniu ciała zaczyna być czuć słone, morskie powiewy. Na tym etapie występuje pewne podobieństwo do Elixir des Marseilles Hermesa. Jednak o ile w perfumach Hermesa morze to błękitne, śródziemnomorskie tonie, migoczące w promieniach słońca, a sól transparentna, delikatna i rozmyta, to Reveal na tym etapie jest zimnym, ołowianym morzem północnym. Wzburzonym, wyrzucającym na brzeg kawałki drewna pokryte wodorostami i ostro pachnącym nalotem soli.

Po godzinie, dwóch noszenia tych perfum na nadgarstku czeka nas jednak niespodzianka. Sztorm wycisza się, słony zapach łagodnieje i rozlewa się wokół kremowa wręcz, kaszmirowa-irysowa atmosfera, która pozostaje z nami do końca.

Są to perfumy zdecydowanie nieoczywiste, wyciszone i nieco chłodne. Wiele w nich morskich akordów, ale i wiele stonowanej, niesłodkiej pudrowości. Trzymają się raczej blisko skóry, trwałość około 4 -5 godzin.

Nuty: sól, drewno kaszmirowe, ambra, drzewo sandałowe, irys, różowy pieprz, czarny pieprz, piżmo, wetyweria.

 

Jego wysokość słoń – Kenzo ” Jungle L`Elephant”

Kenzo „Jungle L`Elephant”


Nuty: goździk, kardamon, wanilia, kminek, lukrecja, kmin, mango, ambra, ylang-ylang, paczula, mandarynka, heliotrop, gardenia. 

Okropny filmik reklamowy, który w zamierzeniu miał zdaje się łączyć pierwotność słonia z nowoczesnością w postaci wręcz futurystycznego image`u modelki. Wyszło tandetnie i plastikowo, może zniechęcić.

https://www.youtube.com/watch?v=TVRNaoVtQJE

Przede wszystkim ten zapach to prawdziwy kameleon. W każdej fazie jest inny i bardzo ciekawie śledzi się te metamorfozy.

Dżungli, wymienionej w nazwie jest tu niewiele, jeśli rozumieć ją jako gąszcz egzotycznych plączy zanurzonych w wilgotnym równikowym powietrzu. Są to raczej suche sawanny porośnięte baobabami i nomen omen trawą słoniową.

Bezpośrednio po aplikacji jest balsamiczny i utrzymany nieco w stylistyce „Poison” Diora. Potem znienacka stery przejmuje goździk i zapach z aromatycznego miodnego syropu przeobraża się nagle w ostrą i dość nieprzyjemną w odbiorze woń.

Po jakiejś półgodzinie znów łagodnieje i zmienia się w  miodowo-kardamonowo-waniliową gęstość z dodatkiem heliotropu. I te właśnie ciepłe, kojące, zmatowione nuty pozostają aż do końca.

L`elephant stanowi dobrą propozycję dla kogoś kto nie lubi popularnych kwiatowych czy owocowych zapachów, a typowo orientalne i drzewne ocenia z kolei jako zbyt wytrawne i pozbawione romantycznej nuty. To perfumy dla tych, którzy poszukują aromatu oryginalnego i z unikalnym charakterem, ale nie chcą wchodzić w ekscentryczny świat perfum niszowych. Trwałość i projekcja tych perfum są już legendarne i stanowią dodatkowy czynnik skłaniający do zakupu.

Dla mnie to perfumowy numer trzy po „Hypnotic poison” i „Poison” Diora – „Jungle L`Elephant” to perfumy przemyślane i nietuzinkowe, ale brakuje mu trochę tej magii jaką emanują „trucizny”.