Jesienna nalewka z suszonych śliwek – Mauboussin Mauboussin

 

Mauboussin to perfumy na wskroś jesienne i zupełnie inne niż to do czego przyzwyczaiła nas perfumowa estetyka ostatnich lat. To całkiem odmienna konstrukcja zapachu niż królujące obecnie nieskomplikowane, słodko-owocowe, komercyjne kompozycje typu Si czy La Vie Est Belle.

Przede wszystkim, Mauboussin ma w sobie mocną, alkoholową nutę październikowej, złocistej nalewki. W składzie perfum mamy śliwkę i mirabelkę, które pojawiają się w tej kompozycji zarówno w postaci suszonej, rodem z wigilijnego kompotu, jak i dojrzałych, słodkich, oblepionych sokiem owoców. Jeżeli podjąć miałabym się analizowania składu owej nalewki, wyczuwam w niej także coś przypominającego gin i igły jałowca. Jest i wytrawnie i słodkawo, koniakowo i esencjonalnie. Czasem miękki aksamit, a czasem alkoholowa nuta drapie w gardło.

Poza akordami śliwkowymi, najbardziej  wyczuwalna jest paczula, benzoes, wanilia i bursztyn, malujące perfumowy jesienny pejzaż –  złote parkowe aleje, stosy liści i przyćmione światło ulicznych latarni. Po kilku godzinach spędzonych na skórze, pojawia się także czekoladowe podbicie i zapach z likierowego wchodzi w równie ładne kakaowo-korzenne klimaty.

 

Nuty: śliwka, mirabelka, paczula, bursztyn, benzoes, wanilia, drzewo sandałowe, jaśmin, cedr, ylang-ylang, mandarynka, bergamotka, róża turecka, brzoskwinia.

Diptyque Eau Duelle czyli porozmawiajmy o sosnowej wanilii

Eau Duelle zaczyna się zapachem palonego cukru, ale już za kilka chwil dostrzeżemy, że waniliowa nuta w tych perfumach niewiele ma wspólnego z cukierniczo – kawiarnianym klimatem. Przeciwnie, wszelkie słodkie akordy przeszywają tu żywice elemi i olibanum wprowadzając klimat sosnowych igieł – to wanilia rodem z Borów Tucholskich czy Białowieskiej Puszczy. Eau Duelle przynosi ze sobą wczesnojesienny las prześwietlony słońcem, tłuste krople żywicy pełznące po korze iglastych drzew i słodkawe powietrze późnego września. To wanilia z ery babiego lata, pełna światła, rozgrzewająca jak czarna herbata, której nutę te perfumy mają w składzie. 

Eau Duelle to zapach suchy, świeże drewno zmieszane z karmelizowanym cukrem i korzennymi akordami kardamonu i szafranu. Słodycz drzewnej w wyrazie wanilii i dymu z palonych szyszek tworzą ciekawe połączenie, w sam raz na nadchodzącą jesień. Wszystko tu jest ciepłe, rozgrzewające – wanilia tli się w ogniu żywic, akcenty czerwonego pieprzu i jałowca krzeszą iskry. 

Nuty: wanilia bourbon, żywica elemi, jałowiec, kardamon, olibanum, różowy pieprz, czarna herbata, ambra, bergamotka, szafran, piżmo.

Sentymentalna podróż do lat osiemdziesiątych – Calvin Klein „Secret Obsession”

„Secret Obsession” powstał w 2008 roku i jest jednym ze współczesnych zapachów, które w największym stopniu niosą ze sobą konotacje vintage. Już otwarciu  pojawia się mocno wyczuwalna,  charakterystyczna dla wielu perfum z lat osiemdziesiątych woń przypominająca nieco lakier do włosów jaką znamy chociażby z Gucci Rush.
Zapach ten początkowo jest niemal całkiem wytrawny, ale wraz z upływem czasu wysładza się specyficzną jakby plastikową słodyczą.
Wśród nut składowych najmocniej wyczuwalna jest gałka muszkatołowa, chociaż w odsłonie raczej łagodnej, pospołu z drzewem sandałowym, tuberozą i gorzkawą szczyptą piołunu.
„Secret Obsession” to zapach trudny do opisania. Jest w nim sporo pylistych przypraw, nut drzewnych, specyficzny jesienny klimat i śliwka, która nie przypomina prawdziwego owocu, a jego plastikową atrapę.
Dla wielbiciela nowoczesnych kompozycji może nie być łatwy, gdyż osadzony jest mocno w klimacie perfumiarskim sprzed kilku dekad. Najbardziej poleciłabym go tym, którzy czują olfaktoryczną i nie tylko, tęsknotę za latami osiemdziesiątymi. Opary lakieru do włosów, duże plastikowe kolczyki i muzyka Tears for Fears  to obrazy jakie generuje w wyobraźni zapach tych perfum.

Nuty: śliwka, gałka muszkatołowa, tuberoza, róża, owoc muszkatołowca, drzewo sandałowe, piołun, jaśmin, orchidea, ylang-ylang, kwiat pomarańczy, bursztyn, wanilia, drzewo kaszmirowe, irys.

Niebezpieczna miękkość miodu z wanilią – Carner Barcelona „El Born”

„El Born”, czyli po hiszpańsku „Urodzony” to zapach na pozór niekontrowersyjny i spolegliwy (ostetcznie co ryzykownego może być w nutach miodu, wanilii i ciepłych balsamów?) ale to tylko pozory, o czym mówi już samo otwarcie. Początek kompozycji stanowi mieszanka pociągniętego lakierem drewna sandałowego i rumu. Następnie nadchodzi drzewna wanilia, słodki benzoes, dojrzała figa i wszystkie te składniki połączone razem przechylają „El Born” w stronę niebezpiecznie mdłą nieprzyjemnym słodkawym drewnem. Nie pomaga na to nawet fakt, że linia zapachu została podszyta goryczką dzięgla, zwanego inaczej dzikim selerem i kalabryjską bergamotką. Ta kompozycja, na pozór spokojna i ciepła, potrafi niemiło zakołysać również wyczuwalnym, dusznawym piżmem. „El Born” jest trochę jak poruszane wiatrem fale  – dla jednych relaksująca miękkość, dla innych choroba morska. Mimo całego szacunku dla marki Carner Barcelona, jakoś nie mogę się do tych perfum przekonać. Może dla was drodzy czytelnicy „El Born” okaże się łaskawszy?

Nuty: miód, wanilia, balsam peruwiański, benzoes, dzięgiel, australijskie drzewo sandałowe, figa, heliotrop, piżmo, egipski jaśmin, bergamotka, cytryna.

Pszczeli wosk, miód i szorstki cynamon – Montale „Honey Aoud”

Montale „Honey Aoud”
 

To co wyróżnia te perfumy, to monstrualna wręcz trwałość. Dwa psiknięcia tworzą unoszącą się wokół użytkownika przez 10 -12 godzin zapachową korzenną i rozgrzewającą chmurę, wyraźnie wyczuwalną przez otoczenie.

Otwarcie tych perfum można postrzegać wręcz jako nieprzyjemne – stajenno-dentystyczne drewno agarowe z echami sztucznego miodu. Po chwili jednak wszystkie elementy zapachowe trafiają na swoje miejsce i stają się spójną, szorstką miodowo-cynamonową masą z hojnym dodatkiem agaru i skóry.
Miód jest woskowy, wybrzmiewa bardziej jak propolis niż miody kwiatowe, cynamon wytrawny, suchy, ostrawy. Dodatkowej szorstkiej ziemistej kwaśności dodają skóra i paczula. Obecna w składzie wanilia wysładza i łagodzi zapach, ale Honey Aoud pozostaje mocno charakternym agarowym tworem z dodatkiem woskowego miodu, wytrawnego cynamonu i czymś co daje efekt zapachu suchego drzewa.
 
Nuty: miód, agar (oud), cynamon, bursztyn, madagaskarska wanilia, skóra, paczula, nuty kwiatowe.

Złociste ciepło mirry i bursztynu – Serge Lutens „Ambre Sultan”

Serge Lutens „Ambre Sultan”

Ambre Sultan określiłabym jako perfumy miodowo-korzenne. Są gęste, ciepłe, przydymione i żywiczne.

Nuta bursztynu jest tu mocno osłodzona mirrą, a jednocześnie chropowata szorstkim drewnianym akordem. Wanilia nadaje momentami podobieństwo do woni imbirowych czy cynamonowych ciasteczek, ale wrażenie to pojawia się by po chwili znów zniknąć zasnute balsamicznym dymem.

Ci, którzy znają dobrze perfumy tej marki, z łatwością dostrzegą w Ambre Sultan typową Lutensowską duszę. Odnajdziemy tu złociste ciepło, trochę suchych drzewnych nut i rozgrzewające przyprawy ze sklepu kolonialnego, które znamy już choćby z Feminite du Bois, Chergui czy La Couche du Diable.

Mimo, że zapach jest wyraźnie korzenny, składniki rodem z kuchni : liść laurowy, oregano czy kolendra, nie są tu na szczęście indywidualnymi zapachowymi bytami, lecz wrzucone zostały do wrzącego kotła pełnego żywic, balsamów i miodowego bursztynu.

Jak na niszę jest to dzieło przystępne, niezbyt trudne do noszenia, pod względem kontrowersyjności w kategorii przyprawowej bije go na głowę chociażby, mainstreamowy przecież, Jungle L`Elephant Kenzo.

Mimo nazwy, Ambre Sultan wcale nie kojarzy mi się orientalnie. To raczej europejska jesień – rozgrzane wrześniowym słońcem, ociekające słodkawą żywicą drewno i powrót przez osnutą babim latem łąkę do domu, gdzie na stole czekają korzenne pierniczki.

Nuty: żywice, bursztyn, liść laurowy, mirra, drzewo sandałowe, benzoes, kolendra, wanilia, oregano, paczula, dzięgiel, mirt.

Jodła, bursztyn i dojrzała pomarańcza – Hermes „Eau des Marveilles”

 

Hermes „Eau des Marveilles”


„Eau des Marveilles” to delikatniejsza i dla wielu osób, do których również i ja się zaliczam, bardziej strawna wersja  popularnego „Elixir des Marveilles”, który opisywałam tutaj w majowej recenzji. Podobieństwo tych dwóch zapachów jest nadal widoczne, ale podczas gdy „Elixir” jest  morski i słonawy w charakterze, recenzowane dziś perfumy zmierzają raczej w stronę drzewną. Dzięki obecności jodły, która jest tu mocniej wyeksponowana, dają wyraźne wrażenie zapachu leśnego igliwa zmieszanego delikatnie ze słodką ambrą. Cięższe nuty żywic, balsamów i karmelu zastąpione zostały w „Eau des Marveilles” przez przestrzenną wetywerię i dębowy mech ale mimo delikatniejszej i lżejszej struktury, zapach ten nie stracił bynajmniej na parametrach użytkowych. Trwałość i projekcja nie ustępują tym z „Elixiru” i kształtują się na całkiem przyzwoitym, średnim -wyższym poziomie. Perfumy te będą przyjemnym towarzyszem na jesiennym czy zimowym spacerze – dzięki bursztynowej nucie, rozgrzewającej szczypcie różowego i czarnego pieprzu oraz akordowi słonecznej pomarańczy doskonale rozświetlą listopadowe i grudniowe ciemności.

Nuty: pomarańcza, jodła, bursztyn, cedr, pieprz, żywica elemi, różowy pieprz, madagaskarska wetyweria, mech dębowy, cytryna, fiołek.

Ciepłe popołudnie września – Carner Barcelona „Ambar Del Sur”

 

Carner Barcelona „Ambar Del Sur”

„Ambar Del Sur”, czyli „bursztyn południa” hiszpańskiej marki Carner Barcelona idealnie wpisuje się we wczesno jesienną stylistykę. To perfumy bursztynowo – balsamiczne, gdzie drzewne nuty mają wydźwięk jasny i ciepły, są lekko osłodzone mirrą i łagodne.

Przyznam, że testując ten zapach, obawiałam się czegoś w stylu „Psychedelique” marki Jovoy, z którym perfumy te dzielą wiele wspólnych nut w składzie – zapachu brudnej tkaniny i zbutwiałego drewna zamkniętego na głucho w zatęchłym pokoju. „Ambar Del Sur” tymczasem, to przechadzka świetlistą, wczesnojesienną aleją w bezwietrzny, łagodnie ciepły dzień, a ziemista drzewność paczuli, dająca czasem w perfumach wrażenie stęchlizny, jest tu zupełnie niegroźna i zatopiona w bursztynowo-waniliowym obłoku.

Żywiczno – drzewny, nieco dymny, z ostrzejszymi nutami nieheblowanego drewna początek może być zwodniczy, jednak wszystkie te kanty szybko wygładzają się i pozostaje tylko łagodny ambrowy flow, który ogrzewa noszącego złotojesiennym blaskiem.

„Ambar del Sur” zaliczyłabym do kategorii „półniszowców”, czyli perfum nie wpisujących się całkowicie w estetykę mainstreamu, czymś w swojej konstrukcji zaskakujących, ale jednocześnie łatwo akceptowalnych i przystających do określenia „przyjemne”.

 

Nuty: bursztyn, madagaskarska wanilia, liść indonezyjskiej paczuli, mirra, fasolka tonka, drzewo sandałowe, labdanum, jaśmin wodny, bergamotka.

Królestwo mchów i porostów – Jacomo „Silences”

 

Jacomo „Silences”

 

Po pierwszej aplikacji oceniłam „Silences” jako tytułową ciszę pełną wilgotnej piwniczności. Na myśl przywodził mi kamienne ściany porosłe zroszonym deszczem mchem. Wyraźny był w nim szypr – ostrawy i kadzidlany, czasem przeplatany lekkim miętowym oddechem.

„Silences ” jawił się jako zapach niewątpliwie trudny – zupełnie pozbawiony słodzyczy, nabrzmiały posępną ciszą.

Dopiero gdy użyłam go drugi raz objawił swoje drugie oblicze. Tym razem mech nie sączył już podziemno wilgotnych woni – wręcz przeciwnie, był suchy i ciepły, wyzłocony blaskiem wczesno październikowego słońca. Obecna w „Silances” mszystość nie jest z tych świeżych jaskrawą zielonością, ale srebrzystym mchem dębowym, obecnym zresztą w jego dolnych nutach. Użyty w tych perfumach cedrowy akord sprawia, że da się wyczuć również żywiczny zapach sosnowych igieł. „Silences” pozostał melancholijny, jak echa minionych jesieni (perfumy te powstały w końcu lat siedemdziesiątych), wciąż szorstki i ziemisty, ale jednocześnie dużo bardziej przystępny w użytkowaniu.

Perfumy idealne na spacer po lesie w ciepły jesienny dzień, zalecam jednak używać ich w dość dużej ilości, bo mają tendencję do szybkiego znikania ze skóry.

Nuty: galbanum, mech dębowy, nuty zielone, hiacynt, wetyweria, konwalia, irys, róża, narcyz, cedr, bergamotka, liść czarnej porzeczki, drzewo sandałowe,

W kręgu różanej melancholii – Valentino „Valentina Rosa Assoluto”

Valentino „Valentina Rosa Assoluto”

Perfumy, jak sama nazwa wskazuje, bazują obecnych w składzie róży bułgarskiej i róży z Taif, czyli kwiecie różanym rodem z Arabii Saudyjskiej, niedaleko świętego miasta Mekki.

Przyznam, że dominująca nuta w postaci tego właśnie kwiatu nie natchnęła mnie pozytywnie do testowania tych perfum. Założyłam, że będzie to miłe acz banalne kwiatowe pachnidełko jakich wiele. I tu się na szczęście pomyliłam.

W otwarciu oczywiście dominuje róża, ale taka raczej rodem z potpourri i olejku różanego niż woń świeżego kwiatu. Potem ta różana intensywność matowieje, zostaje przełamana truflowością podobną do tej z „Valentina Assoluto”. Wchodzimy w świat czekoladowych pralinek, ale raczej deserowych niż mlecznych, nadziewanych różanym i malinowym likierem. Jest kakaowo, słodkawo, ale nie mdląco i zupełnie inaczej niż w podobnych „różano-słodkich” kompozycjach.

Im dalej w las, tym bardziej róża staje się nietypowa, przywiędła i jesienna, bardziej w wydaniu różanych konfitur lub syropu. Jest matowa, zakurzona i odległa, a mimo to bardzo strawna i noszalna.

„Valentina Rosa Assoluto” to zapach, który pobudza wyobraźnię i inspiruje do interpretowania go i opisywania na różne sposoby. Mylący może być intensywny kolor flakonu, który sugeruje zapach żywy, odważny czy nawet nieco krzykliwy. „Valentina Rosa Assoluto” to nie są perfumy wesołe czy optymistyczne. Wśród orientalno-różanych oparów przewija się melancholijna nuta nostalgii i tęsknoty – to róża, która wydaje swe ostatnie tchnienie, spowita kadzidlanym zapachem palonych jesienią liści i więdnąca za zasłoną listopadowych mgieł.

Polecam romantyczkom i marzycielkom.

Nuty: malina, róża, paczula, róża z Taif, nuty drzewne, szafran, pralina, kwiat pomarańczy