Alexander McQueen „My Queen”
Perfumy zostały wydane w 2005 roku, 5 lat przed samobójczą śmiercią brytyjskiego projektanta mody, którego nazwiskiem są sygnowane.
Zapach należy raczej do tych zimnych. Pudrowy, ale to raczej pudrowość warstewki szronu niż ciepłego kosmetycznego pyłu. Chłodne fiołkowe nuty przypominają chwilami „Insolence” Guerlain.
Wbrew temu, co pisano w wielu recenzjach, ja nie czuję przesadnej syntetyczności. Wręcz przeciwnie, fiołek jest tu przedstawiony w jednej z najlepszych perfumowych odsłon – przestrzenny, krystaliczny, elegancki i kuszący.
„My Queen” to królowa lodu, ze szronem na twarzy i ze zmrożonymi fiołkami we włosach. Wprawiająca w zachwyt swym zimnym sex appealem. Zdystansowana i daleka, a jednocześnie fascynująca.
Po jakimś czasie zapach staje się słodkawy (ale nie mdlący) lodową słodyczą mrożonych migdałów i kosmetycznej wanilii. W tej fazie nie budzi już skojarzeń z „Insolence”, ale przesuwa się w stronę „Hypnotic Poison”, co nie znaczy, że jest jego kopią. Fiołek miesza się z heliotropem, irysem i białymi kwiatami, ale mimo to trudno te perfumy zaliczyć do typowo kwiatowych.
Podsumowując – oryginalna, godna polecenia kompozycja, z przyzwoitą kilkugodzinną trwałością.
Nuty: fiołek parmeński, słodki migdał, irys, heliotrop, wanilia, białe piżmo, paczula, białe kwiaty, wetyweria, cedr, kwiat pomarańczy.