Koloński jałowiec bez jedwabiu – Agent Provocateur „Blue Silk”

„Blue Silk” to perfumy mocno nieokreślone i raczej z gatunku „interesujące” niż „ładne”. Nazwa jest zdecydowanie myląca – kompozycja składa się raczej z ostrych kantów niż jedwabistych gładkości i właściwie nie przypomina bliżej żadnego innego zapachu. „Blue Silk” są ostre, jałowcowe i industrialne – zwłaszcza na początku drgają w nich jakby metaliczne, stalowe nuty. Pojawia się też cynamon,  jednak nie aromatyczny i deserowy, ale suchy, twardy i pikantny przez podbicie z różowego pieprzu. Po pewnym czasie metaliczne akordy przeobrażają się w cierpkie, kwaskowe drewno, a ostre, ziemiste nuty łagodnieją nieco i zostają zalane przez drzewne, kremowe tony, przez co „Blue Silk” staje się nieco łatwiejszy w odbiorze. W miarę rozwoju zapachu poprzez jałowcowy aromat, którego sporo jest w tych perfumach, przeglądać zaczynają również lekko cytrusowe echa mandarynki i cytryny, utrzymane są one jednak w bardziej w klimacie męskiej wody kolońskiej niż tym zwykle obecnym w damskich perfumach.
Doceniam koncepcję marki Agent Provocateur i nieoczywistość tych perfum, ale poza nowoczesną formą i odważnymi nutami nie dostrzegam w tej kompozycji żadnego szczególnego uroku czy choćby charyzmy. Udało się zaskoczyć i zaintrygować, ale brakuje tu magii i czegoś do zapamiętania. Parametry użytkowe również nie budzą zachwytu.

Nuty: jałowiec, różowy pieprz, cytryna, mandarynka, cynamon, róża, jaśmin, nektarynka, drzewo sandałowe, wetyweria, fasolka tonka, piżmo.

Papirus, zielnik i tytoń – Byredo „Oud Immortel”

 

 

„Oud Immortel” to wprawdzie perfumy dość ekscentryczne i nietypowe, jednak nie należą do kategorii tych najbardziej trudnych i niezrozumiałych. Ziemisto – zielone przestrzenie niepokoją wprawdzie aromatem surowego tytoniu wchodzącego wręcz momentami w rejestry przypominające popiół, ale i kuszą aby się w nich zanurzyć niczym cieniste patio pełne ziół i południowych roślin.  „Oud Immortel” to ostra zieleń zmieszana z zapachem pergaminowych zwojów. Jest w nich coś ze starej biblioteki, kart wiekowych książek i roślinnych suchych włókien. Wśród nut zapachowych wymieniony został włoski likier Limoncello, ale nie jest on wiodącym składnikiem tych perfum. Owszem, czasem prześwituje słonecznym cytrusem, ale szybko zostaje zduszony przez ziemisto-mszystą paczulową powłokę, jakby kieliszek tego trunku rozlał się i wsiąkł w ziemię, zmieszawszy z aromatem gleby i korzeni traw. Kiedy próbowałam wyobrazić sobie  z jaką porą roku kojarzą mi się te perfumy, początkowo obstawiałam marzec, kiedy to pierwsza zieloność przeziera przez grudy ziemi, ale jest również w tym zapachu coś co przywodzi na myśl rozgrzane słońcem stosy skoszonego siana albo brzegi Eufratu. Co do tytułowego oudu, czyli często używanej głównie w perfumiarstwie niszowym żywicy drzew z rodzaju Aguillaria, to nie znając składu tych perfum można byłoby twierdzić, że nie ma go tam wcale. Został do tego stopnia zdominowany przez papirusowe i zielone akcenty, że przestał być oddzielnym zapachowym bytem, a stał się niewyczuwalną osobno składową całej kompozycji.

Nuty: papirus, tytoń, mech dębowy, likier Limoncello,  kadzidło, paczula, kardamon, agar (oud), brazylijskie drzewo różane.

 

Nie taki diabeł straszny…Korzenny miód i wykopana w ziemi jama – Laurent Mazzone Parfums „Malefic Tattoo”

Laurent Mazzone Parfums „Malefic Tattoo”

O dziwaczności i trudności „Malefic Tattoo” krążą na perfumowych grupach czarne legendy. Już zresztą sama nazwa, którą tłumaczyć można jako „prowadzący do zguby tatuaż” sugeruje zapach złowrogi i o posępnym wydźwięku.

Tymczasem, podczas gdy zestawiony z perfumami mainstreamowymi, „Malefic Tattoo” rzeczywiście mógłby szokować, pośród niszy konwencja w której jest utrzymany jest wcale nierzadka. Owszem, kolorystyka emocjonalna tych perfum jest zdecydowanie ciemna, ale agarowo-kadzidlany mrok rozpraszają miodowe wręcz akordy bursztynu, miękki kaszmeran i esencjonalny cynamon. Pieprz i szafran wzniecają iskry, jest korzennie i balsamicznie, mimo, że pod pod powierzchnią tych ciepłych nut snuje się niepokojąca ziemista woń świeżo wykopanego grobu.

Nuty: agar (oud), szafran, styraks, labdanum, bursztyn, kadzidło, pieprz, drzewo kaszmirowe, paczula, cynamon, piżmo, drzewo sandałowe.

Suszony kwiat akacji i kwaśny goździk – Donna Karan „Gold Sparkling”


Donna Karan „Gold Sparkling”



„Gold Sparkling” to perfumy cierpkie. Obecne są w nich akacjowe powiewy, ale za sprawą domieszki intensywnego białego goździka pachną raczej jak suche kwiaty akacji, zmielone razem z liśćmi. Jest w tych perfumach dużo zielonych, kwaśnych nut

Mnie ta cierpkość rozczarowała – liczyłam na więcej kwiatowości akacji i bzu, a na mojej skórze dominuje cytrusowy goździk zmieszany z paczulą. Jednak, mimo, że „Gold Sparkling” nie należy do kategorii zapachów którą najbardziej lubię, czyli słodkich, raczej ciężkich z romantycznym zacięciem ale i nutą „inności” (tej „inności” jest w „Gold Sparkling” aż za dużo), budzi moją sympatię, jest zdecydowanie „jakiś”, ma swój wyraźnie sprecyzowany charakter i wyróżnia się spośród nudnych, miałkich pachnidełek typu „Chloe” czy „Bright Crystal”.

Na pewno jest to zapach ekscentryczny, bo do typowo świeżych i zielonych też nie można go zaliczyć, mimo całej jego kwaśności, dziwnej zresztą, bo suchej i jakby pieprzowej. Są w nim też jakieś echa liści geranium, którego nie ma w składzie.

Może być kuszący dla lubiących ekstrawagancję i dziwadła, tudzież lubujących się w cierpkościach i kwaskowatościach innych niż cytrusowe.


Nuty: akacja, biały goździk, bez, bursztyn, paczula, jaśmin, cytrusy, jagody.

Dziwotwór (nie?)pociągający – Lalique „Perles de Lalique”


Lalique „Perles de Lalique”

Dziwny to zapach, ale w tym przypadku określenie to nie będzie stwierdzeniem oryginalności, a raczej niskiej wartości użytkowej.

W licznych recenzjach zetknęłam się z opisami tajemniczości, zmienności i posępnym uroku tej woni, niestety, czy to na skutek właściwości mojej skóry, receptorów węchowych czy innego rodzaju wyobraźni, niczego z powyższych nie udało mi się w perfumach Lalique odnaleźć.

Bezsprzecznie dominuje tu zapach kamfory, czyli olejku z drewna cynamonowca kamforowego, posłodzonej cukrem z lekkim dodatkiem geranium, ponadto dużo nieidentyfikowalnych nut. Zarówno od kanciastego flakonu z matowego szkła, jak i jego zawartości czuć chłodem. Jest to zimno sterylnych sal operacyjnych, a zapach w otwarciu zdecydowanie kojarzy się z aptecznym syropem z balsamicznych pędów sosny. Na chwilę przemyka również odrobina pieprzowej paczuli, która zaraz znika wchłonięta przez medyczną lodowość kamfory.

Zapach ten nie jest ani przyjemny ani specjalnie nieprzyjemny, choć jednocześnie trudno określić go też jako neutralny. Wymienionej w składzie róży nie czuję wcale, chyba, że to ta nieokreślona tępa słodkość, coś jak rozpuszczony w wodzie cukier ze szczyptą pieprzu.

Mimo częstych określeń „Perles de Lalique” jako kameleona wśród perfum, na mnie jest dość linearny. Od początku do końca niepodzielnie dominuje kamfora, która w hinduizmie wraz z rtęcią i substancjami płciowymi była składnikiem mieszanki, z której wytwarzano pigułkę alchemiczną powodującą przemianę ciała fizycznego w ciało dewaiczne, czyli niebiańskie. W „Perles de Lalique” niestety takiej magii nie odnajduję, a tylko zapach aptecznych półek. Z uwagi na to jednak, że perfumy te mają dużą liczbę wielbicielek, być może warto się z „Perłami” poznać osobiście. Niewykluczone, że komuś ukażą swoje inne, bardziej fascynujące oblicze niż kamforowe monstrum, które mi się ukazało.

Nuty: paczula, pieprz, róża, mech dębowy, wetyweria, irys, korzeń irysa, drzewo kaszmirowe, nuty pudrowe.

Butwiejący heban dla odważnych – Tom Ford „Black Orchid”



Tom Ford „Black Orchid”

Ropoczęcie jest altowe, już widać, że nie będą to przeciętne perfumy o typowym zapachu. W porównaniu do składu, woń, którą otrzymujemy na nadgarstku zaskakuje. Po tworzących tę kompozycję składnikach takich jak meksykańska czekolada, tytułowa orchidea, wanilia, jaśmin czy gardenia, spodziewać się można słodyczy. Tymczasem nic z tego. Pojawiają się za to bardzo mocne, świdrujące w nosie nuty egzotycznego, lekko zmruszałego drewna z gdzie niegdzie przewijającymi się iskrami cytrusów. Na tym etapie nie da się tego zapachu określić jako przyjemny, wręcz przeciwnie, jest irytujący jak zapach lakieru do podłóg.

Perfumy Toma Forda nasuwają skojarzenie z opuszczonym teatrem czy ciemnym dziewiętnastowiecznym gabinetem z zakurzonym pluszem foteli i zapachem starego drewna. Późniejsza projekcja zapachu jest już łatwiejsza do przyjęcia. Są w niej wyraźne reminiscencje orientalne i ujawniają się obecne w składzie przyprawy. Po jakiejś godzinie w zapachu tym da się również wyczuć nuty czekoladowe, gęste, ciężkawe i niezbyt słodkie, mimo to nadal dominuje drewno okadzone kadziłem. Tytułowej orchidei nie czułam wcale.

„Black Orchid” nie zachwycił mnie, chociaż trudno odmówić mu pewnej konserwatywnej (mimo całej ekscentryczności) elegancji. Perfumy te postrzegam jako odpowiednie raczej dla dojrzałych kobiet, nie bojących się eksperymentów i nietypowych rozwiązań perfumiarskich.


Nuty: meksykańska czekolada, trufla, paczula, orchidea, wanilia, kadzidło, przyprawy, gardenia, nuty owocowe, ambra, czarna porzeczka, drzewo sandałowe, ylang-ylang, jaśmin, wetyweria, lotos, bergamotka, mandarynka, cytryna Amalfi, białe piżmo. 











Zielono-fiołkowe opary – Balenciaga l`essence

Balenciaga „L`Essence”

„Są aromaty świeże jak ciała dziecinne,
Dźwięczne i niby łąki – zielone; są inne,
Bogate i zepsute, silne, tryumfalne”

 

Tak pisał Charles Baudelaire w wierszu „Oddźwięki”. Wydane w 2011 roku perfumy Balenciaga
należą niewątpliwie do pierwszej z wspomnianych przez niego kategorii.
Pierwsze nuty są zapachem iglastego leśnego poszycia, kwaśnej, surowej próchnicy borów mieszanych, chłodne i orzeźwiające jak źródełko, które wybiło gdzieś w środku lasu. Sprawcą tej woni jest zapewne obecny w składzie tych perfum cedr.
Później zapach ewoluuje w stronę wilgotnej, wiosennej, ukwieconej łąki. Uaktywnia się tufiołek, zapach staje się słodkawy, ale nie słodki, a iglasta nuta wciąż przebija ostrzejszym akordem. W ostatniej fazie „L`Essence” jest jednocześnie balsamiczny aromatem łąkowych roślin miododajnych i
zielony, ale nie zielonością soków, łodyg i liści, a cedrowych igieł i majaczących w tle liści fiołka.
Bardzo ciekawa jest użyta tu koncepcja przenikania się mglistych nut słodkich i jakby męskich iglastych i to ona właśnie stanowi o oryginalności tego zapachu.
Podsumowując, „L`Essence” to ciekawa propozycja na dzień, dla osób szukających zapachu, który wyróżni się spośród typowo kwiatowych i typowo zielonych woni, ale nie gotowych na eksperymenty z zupełnie ekscentrycznymi i niekomercyjnymi perfumami.
Doadtkową mocną stroną tworu Balenciagi jest ich bardzo dobra trwałość i delikatna, ale wyczuwalna projekcja.

 Nuty: liść fiołka, fiołek, wetyweria,  nuty zielone, cedr, drzewo sandałowe, paczula.

Demon okiełznany – Givenchy „Ange ou Demon”

Givenchy „Ange ou Demon” 

Nazwa „anioł lub demon” sugeruje dwoistość natury tych perfum, a design i kolorystyka utrzymanego w przejrzysto grafitowej barwie flakonu przekonuje, że bliżej im do diabelskości.

Spodziewawszy się w związku z powyższym czegoś groźnego i drapieżnego, początek mnie rozczarował, bo okazał się być głównie waniliową słodyczą.

Dopiero po jakiejś półgodzinie noszenia tych perfum, gdzieś w tle zamajaczyły także ziemiste, bardziej posępne nuty jak wybrzmiewające w powietrzu ponurą melodią chorały gregoriańskie. 

„Ange ou Demon ” kojarzy się z ciemnymi jesienno-zimowymi nocami, kiedy „kołyszą się w gałęziach grudnie i listopady” , jak pisał w swoim wierszu Broniewski.

Jest też w tle drzewno-butwiejący akord,  coś jakby wnętrza starego drewnianego kościoła w pochmurny dzień i dużo woskowego zapachu dopalających się świec.

Demon z nazwy tych perfum to raczej „demony” w sensie psychologicznym, czyli nie nadprzyrodzone, groźne istoty, ale gnębiące, depresyjne myśli, bo zapach ma w sobie niewątpliwy smutek. 

Jednak w tych przepastnych ciemnościach pojawia się promyk nadziei; wśród zimnej nocy błyska gdzieś światełko bezpieczeństwa i schronienia w postaci ciepłych korzennych akordów, a melancholijność perfum została złagodzona kremową łagodnością wanilii i lilii oraz soczystą nutą mandarynki. 

Mimo, że wraz z upływem czasu ich słodycz  mocno się tonuje, „Ange ou Demon” mogą być odbierane jako perfumy męczące i ciężkie. Eleganckie, poważne, zrównoważone, dojrzałe i nieco depresyjne , ale z pewnością ciekawe i warte zapamiętania.

Nuty: wanilia, szafran, lilia, fasolka tonka, tymianek, ylang-ylang, orchidea, brazylijskie drzewo różane, mech dębowy, mandarynka.