Otwarcie jest iście szampańskie, chlusta strugą tropikalnego mangowego soku, nawet dość naturalnie brzmiącego mimo towarzyszącego mu akordu gumy balonowej. Na początkowym etapie wszystko jest pyszne, soczyste, słodkie, owocowe, rozświetlone pomarańczą i jaśminem, ale im dalej w las, tym jest gorzej. Mango traci całą swą świeżość, a przechodzi w lekko zjełczałe odcienie podlane wonią muchozolu. Robi się coraz bardziej chemicznie, brudnawo, nieprzyjemnie.
Przez ziemisty agarowy ton prześwieca jeszcze czasem początkowa egzotyczna soczystość, ale to tylko momenty. Baza zapachu staje się mieszanką syntetycznej woni owocowych żelków nie najwyższej jakości i niesympatycznego, jakby zwierzęcego akordu. Pachnie to trochę tak jak mogła by pachnieć wata cukrowa o smaku mango, upuszczona przez nieuważne dziecko w błotnistą kałużę. Trwałość tych perfum jest bardzo duża, ale w tym przypadku nie wiem czy uznać to za zaletę.
I w tym właśnie momencie, kiedy powyższym negatywnym akcentem chciałam zakończyć recenzję, Mango Manga wykonały kolejną zapachową woltę i znowu zaskoczyły. Chemiczność zbladła i cała woń przeniosła się w znacznie przyjemniejsze rejony słodkich, mangowych cukierków. Ciekawe, które swoje oblicze ukażą te perfumy na waszej skórze, drodzy czytelnicy…
Nuty: mango, pomarańcza, oud, jaśmin, neroli, ylang-ylang, mech dębowy, wetyweria, cedr.