Żywiczny smutek grudniowych nocy – Jovoy „La Liturgie des Heures”

Jovoy „La Liturgie des Heures”

„Liturgia Godzin” zaczyna się żywicą. Wybrzmiewa ona bardzo naturalnie, pulsującym żywym sokiem wypływającym z naciętej kory iglastego drzewa. W tą świeżą, niemal zieloną żywiczność nieuchronnie wnika jednak lekko zatęchły mrok, który zwykł wypełniać drewniane wnętrza starych kościołów. Lepka bursztynowość żywicy przenika się teraz z zapachem przesiąkniętych kadzidłem, zapomnianych w rozsychającej się drewnianej szafie na plebanii szat liturgicznych.

Kadzidło, obok cyprysowej iglastej, nuty jest głównym elementem tej kompozycji. Nie jest ono jednak zimne, kamienne  jak te znane chociażby z „Avignon” marki Comme des Garcons czy „Oliban” Nou. Wręcz przeciwnie, jest rozgrzewające i suche aromatyczną suchością starego drzewa ze słodkawą szczyptą mirry, a jednocześnie noszące w sobie melancholijny, żeby nie powiedzieć smutny ładunek emocjonalny.

„La Liturgie des Heures” to zapach przeszłości. Jakaś grudniowa noc, gdzie wiatr ciska ostatnią garścią obumarłych liści, jakaś bezksiężycowa ciemność z dogorywającym ogniskiem, którego kres odbiera nadzieję. Smutek starych kościelnych ław. Opuszczona stulecia temu wieś, zapadające się w otchłanie szarej mgły przegniłe strzechy. Zwycięski pochód pokrzyw i bylic pożerający wszystko na swojej drodze, a potem czerniejących i pochylających się starczo pod naporem późnojesiennych wiatrów.

Nuty: kadzidło, cyprys, olibanum, mirra, francuskie labdanum, nuty zielone, piżmo.

Jodła, bursztyn i dojrzała pomarańcza – Hermes „Eau des Marveilles”

 

Hermes „Eau des Marveilles”


„Eau des Marveilles” to delikatniejsza i dla wielu osób, do których również i ja się zaliczam, bardziej strawna wersja  popularnego „Elixir des Marveilles”, który opisywałam tutaj w majowej recenzji. Podobieństwo tych dwóch zapachów jest nadal widoczne, ale podczas gdy „Elixir” jest  morski i słonawy w charakterze, recenzowane dziś perfumy zmierzają raczej w stronę drzewną. Dzięki obecności jodły, która jest tu mocniej wyeksponowana, dają wyraźne wrażenie zapachu leśnego igliwa zmieszanego delikatnie ze słodką ambrą. Cięższe nuty żywic, balsamów i karmelu zastąpione zostały w „Eau des Marveilles” przez przestrzenną wetywerię i dębowy mech ale mimo delikatniejszej i lżejszej struktury, zapach ten nie stracił bynajmniej na parametrach użytkowych. Trwałość i projekcja nie ustępują tym z „Elixiru” i kształtują się na całkiem przyzwoitym, średnim -wyższym poziomie. Perfumy te będą przyjemnym towarzyszem na jesiennym czy zimowym spacerze – dzięki bursztynowej nucie, rozgrzewającej szczypcie różowego i czarnego pieprzu oraz akordowi słonecznej pomarańczy doskonale rozświetlą listopadowe i grudniowe ciemności.

Nuty: pomarańcza, jodła, bursztyn, cedr, pieprz, żywica elemi, różowy pieprz, madagaskarska wetyweria, mech dębowy, cytryna, fiołek.

Ciepłe popołudnie września – Carner Barcelona „Ambar Del Sur”

 

Carner Barcelona „Ambar Del Sur”

„Ambar Del Sur”, czyli „bursztyn południa” hiszpańskiej marki Carner Barcelona idealnie wpisuje się we wczesno jesienną stylistykę. To perfumy bursztynowo – balsamiczne, gdzie drzewne nuty mają wydźwięk jasny i ciepły, są lekko osłodzone mirrą i łagodne.

Przyznam, że testując ten zapach, obawiałam się czegoś w stylu „Psychedelique” marki Jovoy, z którym perfumy te dzielą wiele wspólnych nut w składzie – zapachu brudnej tkaniny i zbutwiałego drewna zamkniętego na głucho w zatęchłym pokoju. „Ambar Del Sur” tymczasem, to przechadzka świetlistą, wczesnojesienną aleją w bezwietrzny, łagodnie ciepły dzień, a ziemista drzewność paczuli, dająca czasem w perfumach wrażenie stęchlizny, jest tu zupełnie niegroźna i zatopiona w bursztynowo-waniliowym obłoku.

Żywiczno – drzewny, nieco dymny, z ostrzejszymi nutami nieheblowanego drewna początek może być zwodniczy, jednak wszystkie te kanty szybko wygładzają się i pozostaje tylko łagodny ambrowy flow, który ogrzewa noszącego złotojesiennym blaskiem.

„Ambar del Sur” zaliczyłabym do kategorii „półniszowców”, czyli perfum nie wpisujących się całkowicie w estetykę mainstreamu, czymś w swojej konstrukcji zaskakujących, ale jednocześnie łatwo akceptowalnych i przystających do określenia „przyjemne”.

 

Nuty: bursztyn, madagaskarska wanilia, liść indonezyjskiej paczuli, mirra, fasolka tonka, drzewo sandałowe, labdanum, jaśmin wodny, bergamotka.

Kadzidło drzewno-kwiatowe nieazjatyckie – Alviero Martini „1a Classe Incenso From Asia”


Alviero Martini „1a Classe Incenso From Asia” 


Kadzidlak 1a Classe Incenso From Asia Alviero Martini to mój zdecydowanie ulubiony zapach z pod znaku kadzidła jako dominującego składnika. Cudownie dymny, momentami lekko słodkawy, subtelny. Nie ma tej zimnej, kamiennej poświaty jak Casbah, Zagorsk, Avignion czy Oliban Nou, które są dla mnie zbyt surowe i męskie w wyrazie. Perfumy sygnowane przez produkującą eleganckie akcesoria skórzane markę Alviero Martini to zapach zdecydowanie unisex, odpowiedni zarówno dla kobiet jak i mężczyzn.  1a Classe Incenso From Asia to kadzidlak pełną gębą, a nie perfumy ze szczątkowym dodatkiem tego składnika gdzieś w tle. Wyraźnie obecne są również w tej kompozycji  delikatne nuty przywodzące na myśl suszone zioła i suche płatki kwiatów, dorzucone do aromatycznego żaru ogniska. Jako, że kadzidło w ujęciu Alviero Martini jest  ciepłe i drewniane, to zapach ten kojarzy mi się właśnie z motywem ogniska – płonące, lekko osmalone drewienka, słodkawe zioła i kwiaty dogorywające wśród iskier podczas rozsrebrzonej księżycem nocy. Tytułowej Azji tu nie czuję – to raczej klimaty prasłowiańskie – ognie rozpalone w Noc Kupały, magiczne obrzędy z ziołami sypanymi rytualnie w płomienie by zapewnić urodzaj i zdrowie. Projekcja i trwałość tych perfum również jest całkiem przyzwoita. Jednym słowem : jest pięknie – prawdziwa uczta dla fanów zapachów drzewnych i kadzidlanych. Wielka szkoda tylko, że perfumy te są coraz trudniej dostępne na rynku, chociaż niekiedy udaje się je upolować na którymś ze serwisów aukcyjnych.


Nuty: nuty drzewne, kadzidło, piżmo, nuty kwiatowe. 

 

 




Sandałowa politura i kakao – Serge Lutens „Santal Majescule”



Serge Lutens „Santal Majescule”



Z pewnością nie są to perfumy, które przypadną do gustu każdemu. Mogą spodobać się miłośnikom zapachów drzewnych, aczkolwiek trzeba zauważyć, że „Santal Majescule” to zapach drewna oswojonego, skażonego dotykiem ludzkiego świata, a nie drzewa rosnącego samotnie i dziko w leśnym gąszczu. Drewno sandałowe jest w tym ujęciu buduarowe, użyte do stworzenia z niego toaletek i szkatułek na biżuterię, lakierowane i włączone w krąg kultury materialnej.

„Santal Majescule” to wyraźna woń polerowanego drewna, z jakby orzechowymi akordami stworzonymi zapewne przez dodanie kakaowej nuty zapachowej do składu tych perfum. Wyraźnie wyczuwalne są orientalne inspiracje, gdzieś w tle unosi się delikatny zapach hinduskich kadzidełek, jest ciepło i kremowo, a kolor płynu idealnie oddaje charakter zawartości.

Perfumy te noszą w sobie jakość, klasę, wyrafinowanie w niebanalnym i nieczęstym ujęciu.  Określiłabym je jako połączenie niszy z klasyką, dla mnie jednak byłyby dość trudne w noszeniu – drażnią mnie bardzo wyraźne nuty wybrzmiewające polerowanym, lakierowanym drewnem. „Santal Majescule” mają bardzo dobrą trwałość, chociaż zaliczają się raczej do perfum trzymających się blisko skóry, bez wypełniającej pokój zapachowej aury.

Nuty: drzewo sandałowe, kakao, róża damasceńska.


Pochmurna gorycz ziół – Slava Zaitsev „Maroussia”

 Slava Zaitsev „Maroussia”

Mimo, że są to perfumy z kategorii bardzo tanich (ok. 30-40zł) jest to kompozycja dość ambitna i trudna w odbiorze, zupełnie inna niż większość płaskich pachnideł drogeryjnych.

„Maroussia” rozpoczyna się przypływem gorzkiej ziołowości. To roślinna goryczka, szypr i lekka pudrowość gdzieś w tle. Jest też i drewno, ciemne, lekko wilgotne, takie na krawędzi butwienia. „Maroussia” jest niczym cerkiewna mniszka – poważna, szorstka i surowa. Pierwsza faza zapachowa  tych perfum jest jednocześnie fazą ostatnią – są linearne i właściwie nie ewoluują.

Chciałam napisać również, że to woń pozbawiona nawet cienia zmysłowości, ale po głębszym namyśle stwierdzam, że tkwi gdzieś w głębi  „Maroussi” szczypta złowrogiego erotycznego magnetyzmu, posępnego jak sylwetka kobiety rysująca się w oddali na tle zachmurzonego nieba. To kobieta stojąca po pas w rozkołysanych gorzkich ziołach, z  twarzą przysłoniętą, bo Maroussia nie wyjawia wszystkich swoich sekretów – wciąż ma się wrażenie, że obok nut pierwszoplanowych, cały czas obecne jest coś w tle – rozmyte, falujące, wciąż zmieniające formy aby pozostać nieidentyfikowalnym – raz wydaje się, że to ostre nuty zwierzęce, raz, że łagodność fasolki tonka.

Perfumy te spodobają się miłośniczkom niesłodkich, szyprowych, zdecydowanych kompozycji. Niekoniecznie konwencjonalnie „ładnych”, za to interesujących. Trwałość jest bardzo dobra, projekcję określiłabym jako umiarkowaną.

Nuty: cywet, aldehydy, goździk, ylang-ylang, drzewo sandałowe, bursztyn, benzoes, wanilia, piżmo, fasolka tonka, tuberoza, cedr, heliotrop, jaśmin, róża, irys, brzoskwinia, orchidea, kwiat pomarańczy, bergamotka, konwalia.