Sine niebo, ozon i mokre chodniki – Demeter Fragrance Thunderstorm

(…) Nie­bo le­ni­we
Ko­lor brud­ne­go ma ła­cha,
Świa­tło jest w oknie nie­ży­we,
Twar­de i zim­ne jak bla­cha. 

(Leopold Staff, Deszcz Leje)

Demeter to marka słynąca z perfum, których zadaniem jest odwzorowanie kolejnych aspektów rzeczywistego świata – znajdziemy tu kompozycje odwołujące się do zapachu kociej sierści, czystych okien, basenu, pizzy czy trocin. Wiele z nich jest zupełnie tradycyjnych, naśladujących powszechnie lubiane aromaty wiśni w czekoladzie, zielonej herbaty czy lodów pistacjowych, ale Thunderstorm to akurat nisza pełną gębą. Jest to chyba najwierniej oddany zapach wilgotnej ziemi otoczonej zimnym, poburzowym powietrzem. Szare niebo przeorane błyskawicą, gorzkawa woń parujących chodników, kilka zbutwiałych liści. Sporo tu wiatru, przestrzeni, deszczu i gradu. Thunderstorm to także zapach miasta – kojarzy mi się z betonem, prostą bryłą, watą szklaną i wszelkimi syntetycznymi tworzywami.  Jeżeli nie boimy się industrialnych klimatów, misternych konstrukcji utkanych ze sztucznych molekuł typu iso super, metalicznych nut i rtęciowego chłodu, warto temu pachnidłu dać szansę. To kompozycja bardzo interesująca koncepcyjnie, chociaż nie do końca przyjemna w noszeniu, jeżeli ktoś oczekuje konwencjonalnej idei piękna.

 

Kredowa czystość brzozy i wykrochmalony kołnierzyk – Elizabeth Arden „Fifth Avenue After Five”

 

After Five, młodsza siostra klasycznej Piątej Alei ze stajni Elizabeth Arden, jest bardziej przejrzysta, mniej nasycona i słoneczna od klasycznej wersji. Jeśli Fifth Avenue porównamy do zapachu wczesnego lipca, to After Five będzie końcówką marca lub początkiem kwietnia. Perfumy wybrzmiewają ascetycznie, to już nie barokowe bogactwo lata, ale transparentny, bezlistny horyzont wczesnej wiosny na tle wyblakło-srebrnego nieba. Zapach jest czysty, formalny, elegancki i nawet nieco surowy. Jedną z najbardziej wyraźnych nut jest brzoza – kredowo drzewna, proste linie pnia, zaskakująco sterylna. Tak mogłaby pachnieć brzoza z probówki narodzona w laboratorium. Spory zastęp użytych w tej kompozycji białych kwiatów – jaśmin, konwalia i lotos przedstawiony został zaskakująco wytrawnie, ledwo tylko muśnięty ozonową słodyczą i przepleciony orzeźwiającym chłodem kolendry w parze z bergamotką. After Five okazały się nieoczekiwanie minimalistyczne – na tle typowych, słodkich drogeryjnych perfum wyróżniają się swym swym czystym, zdystansowanym charakterem jakby mydło w kolorze kości słoniowej położone zostało na półce między stosami landrynek i gumy do żucia.

Nuty: brzoza, wiciokrzew, drzewo sandałowe, śliwka, piżmo, kolendra, konwalia, lotos indyjski, bergamotka, jaśmin, szafran, fasolka tonka.

Konwaliowa broszka w stylu art nouveau – Dior „Diorissimo”

 

Dior „Diorissimo”

 

„Diorissimo” to zapach, który ukazał się pierwotnie na rynku w 1956 roku. Mimo, że oczywiście są w nim obecne pewne tony vintage, nie czyni to bynajmniej z tych perfum nieodpowiadającej współczesnym gustom zakurzonej ramoty. Wręcz przeciwnie – czas obszedł się z kompozycją marki Dior łagodnie i niedzisiejsza perfumowa estetyka, w której zostały stworzone nadaje im uroku konwaliowej broszki w stylu art nouveau.

Osią „Diorissimo” jest konwalia, lilia i obfita ilości zielonych nut, a wszystko to zostało otoczone szklistym woalem zimnej wody. Od czasu do czasu z pod tej tafli wynurzają się również echa bzu; tak samo zielone i zimne jak reszta kompozycji. Oprócz wyraźnie dominujących wyżej wymienionych akordów, pojawia się też kilka niemal niespotykanych w perfumach składników jak zwartnica (zwana potocznie amarylisem) i boronia, czyli różowo kwitnący australijski krzew.

„Diorissimo” można nazwać zapachem chłodnej wiosny – to przejrzyste, z lekka niedzisiejsze pachnidło, otoczone nostalgicznym nimbem. Mimo swej delikatnej struktury jest to zapach bardzo trwały i wyraźnie wyczuwalny przy każdym ruchu ciała.

Nuty: konwalia, bez, zielone liście, jaśmin, lilia, ylang-ylang, cywet, drzewo sandałowe, zwartnica, bergamotka, rozmaryn

 

Księżycowa paczula we wspomnieniu o róży – L`Artisan „Voleur de Roses”

 

(modelka : Kasia Goc)

L`Artisan „Voleur de Roses”

„Voleur de Roses” to jedna z kompozycji oparta, podobnie jak na przykład Perles de Lalique,  na kamforowej w wydźwięku paczuli. Perfumy marki L`Artisan sięgają jednak dużo głębiej w stylistykę niszową i dla nosa przyzwyczajonego do mainstreamowych tworów mogą wydawać się mocno  niekonwencjonalne.

Obraz jaki przywołuje ten zapach, to księżycowo chłodna paczula uwięziona w lekko zatęchłym, piwnicznym wnętrzu. Pojawia się tu sporo ziemistych akordów, ledwo otrząśnięte z piasku korzenie traw i zmrożona przymrozkiem dal wiejskiej drogi.

Za paczulową zasłoną kryje się jesienna śliwka, w której mimo całej jej słodkiej likierowości wyraźnie zaznacza się również specyficzna woń suszonego owocu.

Najdalej z całego, trzynutowego składu zepchniętym na margines uczestnikiem tej kompozycji jest róża. Wyraża ten zamysł już sama nazwa perfum, którą przetłumaczyć można z francuskiego jako „złodziej róż”. Po kwiecie tym została bowiem tylko blada smuga zapachu, raczej wspomnienie róży, jej delikatne echo zatopione w paczulowym ferworze niż rzeczywista woń.

„Voleur de Roses” jest już zapachem trudnym do kupienia, ale kiedy uda znaleźć się go gdzieś na internetowej aukcji, warto rozważyć poznanie tej jesiennej i nieco melancholijnej, choć jednocześnie wyrazistej w charakterze kompozycji.

Nuty: paczula, róża, śliwka.

 

 

 

Zimowa baśń o jałowcu – Penhaligon`s „Juniper Sling”

Penhaligon`s „Juniper Sling”

 

„Juniper Sling” to najwierniejsze odwzorowanie zapachu jałowcowych igieł na jakie trafiłam w mojej perfumowej podróży. Są to perfumy aromatyczne, leśne, podlane krystalicznie zimnym ginem. Ta przejrzysta, iglasta kompozycja doprawiona jest szczyptą czarnego pieprzu, który nieco rozgrzewa chłodne jałowcowe przestrzenie. Zapach ten ma raczej wytrawną naturę, chociaż z czasem wyłaniają się bardzo delikatnie słodkawe nuty obecnego w składzie białego cukru, bursztynu i pomarańczy, nie zmieniają jednak one jego charakteru, a są jedynie płynnie stapiającym się z kompozycją akcentem.

Jeżeli przemawia do was wizja oszronionej szklanki ginu i gałęzi jałowca kołyszących się w zmrożonym zimowym powietrzu „Juniper Sling” z pewnością pomoże ten obraz przywołać i kontemplować. Wadą jest niestety bardzo delikatna projekcja i dość szybkie ulatnianie się zapachu ze skóry, dlatego też nie należy bać się użycia go w większych ilościach. Nawet obficie rozpylony, przy swoim szemrzącym przy skórze i nieinwazyjnym charakterze z pewnością nie będzie przykry dla otoczenia. Regularna cena tych perfum jest wprawdzie dość wysoka, ale udaje się czasem upolować testery w cenie poniżej 200zł. Tu oczywiście trzeba być ostrożnym i testery owe kupować tylko w sprawdzonych perfumeriach (np. Perfumesco , Erbel Cosmetics , PachnidelkoE-Glamour.pl) aby mieć pewność, że nie trafimy na produkty podrabiane.

Nuty: jagody jałowca, pieprz, wetyweria, pomarańcza, dzięgiel, kardamon, cukier, wiśnia, skóra, cynamon, korzeń irysa, bursztyn.

 

Szlachetne przestrzenie irysa – Acqua di Parma „Iris Nobile”

 

Acqua di Parma „Iris Nobile”

„Iris Nobile” włoskiej marki Acqua di Parma to jedno z najładniejszych przedstawień w perfumach tytułowego kwiatu. Spryskując nimi skórę wkraczamy w fioletowe przestrzenie przejrzystego i nieco mydlanego, ale zdecydowanie wytwornego irysa. Pozbawiony jest on zupełnie częstych w perfumowym przedstawieniu tej rośliny konotacji marchewkowych, przywodzi raczej na myśl naturalny, wilgotny kwiat – przejrzysty jak delikatne owadzie skrzydło, upojny i lekko piżmowy. Kolejną z  wyróżniających się nut jest gorzkawa, posypana garścią transparentnego pudru tuberoza, stojąca w opozycji do miodowej słodyczy kwiatu pomarańczy i mimozy. „Iris Nobile”, jak słusznie sugeruje nazwa, ma w sobie wyraźną szlachetność i nie sposób odmówić tej kompozycji wysublimowanej elegancji. Jest to zapach przestrzenny i chłodny, który charakterem przypomina bardziej perfumy vintage jak „L`Heure Bleu” Guerlain niż nowoczesne wytwory ostatnich lat.  Ze względu  na  chłodno -wilgotne konotacje, postrzegam „Iris Nobile” jako zapach współgrający lepiej z  cieplejszymi porami roku – wiosną i wczesnym latem. 

 Nuty: irys, tuberoza, kwiat pomarańczy, mimoza, ylang-ylang, anyż, wanilia, bergamotka, mandarynka, pomarańcza, bursztyn, hibiskus, cedr.

W cieniach katedr – Nou „Oliban”





Nou „Oliban”

„Oliban” polskiej marki Nou, jest kadzidłem rodem z romańskich budowli – kamienne ściany pogrążonego w półmroku przedwiecznego wnętrza, to obraz jaki malują te perfumy.

Króluje tu prostota i surowość. Chłód marmurowych posadzek łączy się z ziemistą, lekko zatęchła wilgocią paczuli.

„Oliban” prezentuje kadzidło kamienne i ciemne, pozbawione wszelkiego dymnego ciepła, akordów drewna, żywicznej balsamiczności. Wnętrze kamiennego kościoła sportretowano bardzo realistycznie, ale i z indywidualną wizją  – nastrojem posępnej surowości tak intensywnej, że wręcz złowrogiej. Wszystko tu zastygło w strumieniu przemijania i wiecznym cienistym chłodzie, wszelkie iskry życia dawno wygasły, zostało tylko wspomnienie pra wieków i kamienna pustka.

Parametry wytworu marki Nou, który, kiedyś powszechnie obecny w popularnych sieciowych drogeriach, staje się coraz trudniejszy do kupienia, są średnie – projekcja umiarkowana, ale wyczuwalna, trwałość ok. 3-4 godzinna.

Na forach perfumiarskich opinie na temat tych perfum są podzielone – niektórzy twierdzą, że „Oliban” może śmiało współzawodniczyć z sześciokrotnie i więcej razy droższymi kadzidlakami jak Casbah czy Avignon Comme des Garcons,  inni postrzegają go jako przyzwoity, choć nieco toporny zapach, a część konstatuje z pogardą, że daleko temu tworowi do „prawdziwych” perfum i stawiają „Oliban” w jednym rzędzie z najtańszymi zapachami z popularnych drogerii. Z tym ostatnim poglądem trudno mi się zgodzić. Nie jestem wprawdzie w stanie ocenić jakości użytych składników czy zgodności z wymogami perfumowego rzemiosła, ale nie wydaje mi się, żeby to właśnie było istotą recepcji zapachów. Jeśli traktuje się perfumy jako środek do tworzenia wrażeń, obrazów, i przywoływania emocji, a dany zapach jest w stanie to wywołać (a tak dzieje się w przypadku „Olibana”), to znaczy, że nie może być bezwartościowy.

Nuty: żywica elemi, olibanum, rumianek, paczula, czystek, drzewo sandałowe, skóra, wanilia, benzoes. 




Liliowo-frezjowy bukiet Ofelii – Diptyque „Ofresia”

Diptyque  „Ofresia”

 

Ofresia to niewątpliwie zapach jednoznaczenie kwiatowy. Jego trzon i głównie wyczuwalny składnik stanowi frezja, zmieszana co najmniej w proporcjach pół na pół z lilią, która oficjalnie nie figuruje w składzie. Wyjaśnieniem tego może być fakt, że aromat frezji w perfumiarstwie nie jest zazwyczaj uzyskiwany z czystego olejku tego kwiatu, lecz jako kombinacja z innymi składnikami, na przykład dodatków jaśminu czy nut zielonych, alfa-terpineolu czy limonenu.

Kwiaty tutaj są przejrzyste, upojne, anielskie, wręcz uduchowione. To transparentne płatki prześwietlone chłodnym światłem księżyca.

Zapachu zielonych części roślin jest niewiele, tylko czasem gdzieś daleko w tle przemknie delikatna omszała zieloność. Perfumy Diptyque to oda do czystych białych kwiatów, zimnych wilgotnym chłodem jakby leżały zatopione na dnie zimowego jeziora.

Nastrój stworzony przez opisywane perfumy to melancholia. Lilia, obok kalii kwiat tradycyjnie kojarzony z nagrobnymi wieńcami, rozsiewa w „Ofresia” upojną, narkotyczną, ale i smutną woń, jakby była kwiatem, który wyrastał w wiecznym cieniu.

Wymienianego w składzie czarnego pieprzu nie ma w tej kompozycji wiele. Ot, tylko szczypta, żeby podkreślić eteryczną kwiatową poświatę. Nut drzewnych wyczuwam jeszcze mniej.

„Ofresię” określiłabym jako perfumy lunarne, księżycowe. Wszystko tu jest świetliste, a jednocześnie ukryte w półcieniach, widmowe, dalekie i chłodne. „Rozmajaczone półsenną jawą”, jak pisał Leopold Staff w wierszu „Sad w księżycu”.

Według mnie jest to zdecydowanie najciekawsza odsłona lilii w perfumach. „Ofresia” byłaby perfumowym ideałem, gdyby tylko parametry użytkowe były nieco lepsze (są na przeciętnym poziomie) i dostępność tego zapachu na polskim rynku większa.

Nuty: frezja, pieprz, nuty drzewne

Lilia na kostce lodu – Issey Miyake „L`Eau d`Issey Pure”

 

Issey Miyake „L`Eau d`Issey Pure”

Świeża, przestrzenna kompozycja. Przywodzi na myśl kwiat lilii unoszący się na powierzchni chłodnej wody. Obecna w tym zapachu delikatna zielona goryczka czyni go jeszcze bardziej intrygującym. „L`eau d`issey pure” to wielka, choć ujęta w sposób nieoczywisty elegancja. Bardzo odpowiednia do zawartości jest forma flakonu – prosta, nowoczesna i ascetyczna.

Bo taki właśnie jest ten zapach – elegancki współczesnym modnym minimalizmem. Zanurzona w wodzie, nie do końca rozkwitła lilia zmieszana z ozonowymi nutami lotosu. Przestrzenne białe wnętrza i chłodne jasne światło. Jest kwiatowo, ale to kwiatowość subtelna i wyciszona. Lilia występuje w tych perfumach nie jako pożerający swym intensywnym, balsamicznym aromatem wszelkie okoliczne wonie strasznokwiat, lecz ucieleśniona wytworność, wytrawna, zrównoważona i na dystans. Pełnia szlachetnej prostoty – japoński pejzaż namalowany na chłodnej powierzchni białego jedwabiu.

Mimo swojej wyciszonej przejrzystości, nie jest to zapach dziewczęcy. Odpowiedni będzie raczej dla dorosłych kobiet, bo sam nosi w sobie również pewną dojrzałość i równowagę.

Zdecydowanie na wiosnę i lato, z powodu swego krystaliczno-chłodnego charakteru.

Nuty: jaśmin, lilia, nuty wodne, ambra, drzewo kaszmirowe, kwiat pomarańczy, róża damasceńska.

Dziwotwór (nie?)pociągający – Lalique „Perles de Lalique”


Lalique „Perles de Lalique”

Dziwny to zapach, ale w tym przypadku określenie to nie będzie stwierdzeniem oryginalności, a raczej niskiej wartości użytkowej.

W licznych recenzjach zetknęłam się z opisami tajemniczości, zmienności i posępnym uroku tej woni, niestety, czy to na skutek właściwości mojej skóry, receptorów węchowych czy innego rodzaju wyobraźni, niczego z powyższych nie udało mi się w perfumach Lalique odnaleźć.

Bezsprzecznie dominuje tu zapach kamfory, czyli olejku z drewna cynamonowca kamforowego, posłodzonej cukrem z lekkim dodatkiem geranium, ponadto dużo nieidentyfikowalnych nut. Zarówno od kanciastego flakonu z matowego szkła, jak i jego zawartości czuć chłodem. Jest to zimno sterylnych sal operacyjnych, a zapach w otwarciu zdecydowanie kojarzy się z aptecznym syropem z balsamicznych pędów sosny. Na chwilę przemyka również odrobina pieprzowej paczuli, która zaraz znika wchłonięta przez medyczną lodowość kamfory.

Zapach ten nie jest ani przyjemny ani specjalnie nieprzyjemny, choć jednocześnie trudno określić go też jako neutralny. Wymienionej w składzie róży nie czuję wcale, chyba, że to ta nieokreślona tępa słodkość, coś jak rozpuszczony w wodzie cukier ze szczyptą pieprzu.

Mimo częstych określeń „Perles de Lalique” jako kameleona wśród perfum, na mnie jest dość linearny. Od początku do końca niepodzielnie dominuje kamfora, która w hinduizmie wraz z rtęcią i substancjami płciowymi była składnikiem mieszanki, z której wytwarzano pigułkę alchemiczną powodującą przemianę ciała fizycznego w ciało dewaiczne, czyli niebiańskie. W „Perles de Lalique” niestety takiej magii nie odnajduję, a tylko zapach aptecznych półek. Z uwagi na to jednak, że perfumy te mają dużą liczbę wielbicielek, być może warto się z „Perłami” poznać osobiście. Niewykluczone, że komuś ukażą swoje inne, bardziej fascynujące oblicze niż kamforowe monstrum, które mi się ukazało.

Nuty: paczula, pieprz, róża, mech dębowy, wetyweria, irys, korzeń irysa, drzewo kaszmirowe, nuty pudrowe.