Leśna żywica z truskawką i karmelem – Imaginary Authors Cape Heartache

 

Cape Heartache, mimo, że obiecują w swym składzie jodłę, sosnę i choinę kanadyjską, nie są perfumami typowo leśnymi, pachnącymi ściętym drewnem jak chociażby Woodcut Olympic Orchids. Noszą w sobie wprawdzie trochę żywicznych akcentów, jest to jednak żywica na wskroś słodka, przesycona leśnym miodem, karmelem i owocami. Pachnie to trochę jakby ekscentryczny cukiernik postanowił ukręcić watę cukrową z leśnego runa i waniliowo-truskawkowej masy. Cape Heartache to nie perfumy z ogromną, wyczuwalną na metry projekcją, ale delikatnie tlą się na skórze cały dzień. Po kilku godzinach w dodatku nabierają dymnego żaru, naprawdę czuje się to ciepło i trzaskający ogień. Nazwa perfum, w obliczu tego co dostajemy, jest ciut prowokacyjna. Żadnego bólu złamanego serca, raczej zabawa w położonym na skraju lasu wesołym miasteczku.

Cape Heartache, mimo, że nietuzinkowe, moim ulubionym zapachem z pewnością nie zostaną. Muszę przyznać nawet, że kompozycja ta nieco mnie rozczarowała – dojrzała truskawka z kompotu miała dodać awangardowego sznytu, a wprowadziła chaos i niespójność. Ciekawostka, ale nie arcydzieło.

Nuty: sosna, truskawka, wanilia, jodła, choina kanadyjska, nuty drzewne

 

Sine niebo, ozon i mokre chodniki – Demeter Fragrance Thunderstorm

(…) Nie­bo le­ni­we
Ko­lor brud­ne­go ma ła­cha,
Świa­tło jest w oknie nie­ży­we,
Twar­de i zim­ne jak bla­cha. 

(Leopold Staff, Deszcz Leje)

Demeter to marka słynąca z perfum, których zadaniem jest odwzorowanie kolejnych aspektów rzeczywistego świata – znajdziemy tu kompozycje odwołujące się do zapachu kociej sierści, czystych okien, basenu, pizzy czy trocin. Wiele z nich jest zupełnie tradycyjnych, naśladujących powszechnie lubiane aromaty wiśni w czekoladzie, zielonej herbaty czy lodów pistacjowych, ale Thunderstorm to akurat nisza pełną gębą. Jest to chyba najwierniej oddany zapach wilgotnej ziemi otoczonej zimnym, poburzowym powietrzem. Szare niebo przeorane błyskawicą, gorzkawa woń parujących chodników, kilka zbutwiałych liści. Sporo tu wiatru, przestrzeni, deszczu i gradu. Thunderstorm to także zapach miasta – kojarzy mi się z betonem, prostą bryłą, watą szklaną i wszelkimi syntetycznymi tworzywami.  Jeżeli nie boimy się industrialnych klimatów, misternych konstrukcji utkanych ze sztucznych molekuł typu iso super, metalicznych nut i rtęciowego chłodu, warto temu pachnidłu dać szansę. To kompozycja bardzo interesująca koncepcyjnie, chociaż nie do końca przyjemna w noszeniu, jeżeli ktoś oczekuje konwencjonalnej idei piękna.

 

Dym papierosowy, skórzasty liść i autostrada do Palm Strings – Imaginary Authors „The Cobra and The Canary”

Zestawienie nut i sam zapach jest równie dziwny jak umieszczenie w jednej linii kanarka i kobry oraz flakon z roniącym łzy ptakiem na etykiecie. Skóra, siano, asfalt, irys i cytryna tworzą całość ostrą, przybrudzoną, chwilami wręcz żrącą.  Jest w tych perfumach coś nieoczekiwanie roślinnego – roślina przeżarta rdzą, kwasem, na wpół uschnięte liście o skórzastej strukturze. Jest parujący od gorąca asfalt, opony rozgrzane pędem i skórzane siodło. Twórcy perfum czyli marka Imaginary Authors w opisie zamieszczonym na swojej stronie stworzyła w odniesieniu do tego zapachu prawdziwie amerykańską narrację. Skojarzenia biegną do farm z wiejskich terenów Connecticut, tytułowa kobra okazuje się być sportowym samochodem z lat sześćdziesiątych – Shelby Cobra podążającym na tory wyścigowe w Palm Springs, a sam zapach przywoływać ma wizję przydrożnych moteli, zimnych basenów, koktajli i papierosowego dymu.

A jak wy odbieracie „The Cobra and The Canary”? Zapach jest na tyle nietuzinkowy, że z pewnością pozostawia pole do osobistych interpretacji.

 

Nuty: skóra, siano, asfalt, irys, cytryna.

Animalny puder i kołnierz z martwego lisa – Histoires de Parfums Tubereuse 3 Animale

 

 

Tubereuse 3 Animale pachnie przeszłością. Jakieś futra tkwiące w szafie od czasów przedwojennych, antyczny puder popękany w torebce. Mieszkanie w kamienicy z lat trzydziestych, wiecznie zasłonięte welurowe zasłony i ciężkie rzeźbione meble. Pani profesorowa spiesząca na spektakl w teatrze, owinięta kołnierzem z głową lisa o szklanych oczach.

Zapach należy do kompozycji niszowych, ale niszowość w tym wydaniu przejawia się głównie w bardzo wyraźnym sięganiu do minionych dekad i to w tym najtrudniejszym do zaakceptowania dla współczesnego nosa wydaniu. Ta właśnie oldschoolowość tworzy tu ten awangardowy, nietypowy sznyt.

Perfumy te są czymś zupełnie innym niż sugerują składowe akordy. W ogóle, to nuty pudrowe, a nie tytułowa tuberoza grają tu pierwsze skrzypce. Nie są to jednak transparentne partykuły unoszące się w powietrzu, a ciężkie, pomadowe mazidło ozdobione kakofonią zwierzęcych nut. To zaskakujące, że w składzie nie wymieniono animalnych akordów cywetu i kastoreum, są one tu bowiem bardzo intensywne. Tytoń wyczuwalny jest tylko trochę, jest za to słodka śliwka vintage podobna do tej jaka występuje w Poison Diora i suche nuty kocanki.

Ogólnie mówiąc, mimo, że Tubereuse 3 Animale stworzone zostało w 2010 roku, to mocno nawiązuje do klasyków z lat siedemdziesiątych i  wcześniejszych – klasycznego Shalimar, Estee Lauder Youth Dew czy Palomy Picasso.

Nuty: tuberoza, tytoń, kocanka, śliwka, nuty drzewne, kumkwat, neroli, trawa.

Miasto gorejące – Imaginary Authors „A City on Fire”

 

„A City on Fire” rozpoczyna się  eksplozją duszącego dymu wprost z wędzarni. Na tym etapie w perfumach intensywnie wybrzmiewa zapach palącej się skóry i tekstyliów jakby w tytułowym pożarze miasta spłonął również budynek garbarni tudzież wszyscy mieszkańcy wraz z ubraniami. Wśród nut zapachowych użytych w tej kompozycji wymieniona została zapalona zapałka i rzeczywiście, jej akord tli się siarkowo wśród chmur kadzidlanego labdanum.

„A City on Fire” to perfumy, które wciąż zmieniają maski i zaskakują niespodziewaną metamorfozą. Raz dym staje się czysty, momentami wręcz sterylny i  fabryczny, jakby paliły się kontenery laboratoryjnych probówek, by po chwili przeobrazić się w zapach szarych jesiennych ugorów i skórek kartofli pieczonych w popiołach ogniska. Gryzący, przemysłowy opar stopniowo rozwiewa się i pozostaje tylko balsamiczna mgła palonych jesiennych liści, obraz skib ziemi wywracanych pługiem i podążających za nim orszakiem gawronów w ciemnym październikowym świcie.
Dymne kłęby, które buchają  z „A City on Fire” mogą okazać się zbyt inwazyjne dla otoczenia, dlatego widzę te perfumy raczej jako coś na jesienny spacer, kiedy to można w samotności kontemplować wrażenia i obrazy.  Z pewnością są warte poznania, chociaż raczej jako perfumowa ciekawostka i i niepraktyczne dzieło sztuki, niż produkt użytkowy w ścisłym tego słowa znaczeniu.
Nuty: zapalona zapałka, labdanum, jałowiec, nardostachys wielkokwiatowy, kardamon dzikie jagody.
 

Papirus, zielnik i tytoń – Byredo „Oud Immortel”

 

 

„Oud Immortel” to wprawdzie perfumy dość ekscentryczne i nietypowe, jednak nie należą do kategorii tych najbardziej trudnych i niezrozumiałych. Ziemisto – zielone przestrzenie niepokoją wprawdzie aromatem surowego tytoniu wchodzącego wręcz momentami w rejestry przypominające popiół, ale i kuszą aby się w nich zanurzyć niczym cieniste patio pełne ziół i południowych roślin.  „Oud Immortel” to ostra zieleń zmieszana z zapachem pergaminowych zwojów. Jest w nich coś ze starej biblioteki, kart wiekowych książek i roślinnych suchych włókien. Wśród nut zapachowych wymieniony został włoski likier Limoncello, ale nie jest on wiodącym składnikiem tych perfum. Owszem, czasem prześwituje słonecznym cytrusem, ale szybko zostaje zduszony przez ziemisto-mszystą paczulową powłokę, jakby kieliszek tego trunku rozlał się i wsiąkł w ziemię, zmieszawszy z aromatem gleby i korzeni traw. Kiedy próbowałam wyobrazić sobie  z jaką porą roku kojarzą mi się te perfumy, początkowo obstawiałam marzec, kiedy to pierwsza zieloność przeziera przez grudy ziemi, ale jest również w tym zapachu coś co przywodzi na myśl rozgrzane słońcem stosy skoszonego siana albo brzegi Eufratu. Co do tytułowego oudu, czyli często używanej głównie w perfumiarstwie niszowym żywicy drzew z rodzaju Aguillaria, to nie znając składu tych perfum można byłoby twierdzić, że nie ma go tam wcale. Został do tego stopnia zdominowany przez papirusowe i zielone akcenty, że przestał być oddzielnym zapachowym bytem, a stał się niewyczuwalną osobno składową całej kompozycji.

Nuty: papirus, tytoń, mech dębowy, likier Limoncello,  kadzidło, paczula, kardamon, agar (oud), brazylijskie drzewo różane.

 

Cyberpunkowa róża zanurzona w smarach – One of Those Nu_Be2 Lithium [3Li]

Lithium [3Li], perfumy nazwane nazwą chemicznego pierwiastka i jednocześnie leku stosowanego w psychiatrii kryją w sobie zawartość równie nietypową jak ich nazwa. Zapach składa się z  nut szafranu, przypraw i paczuli, ale jego jądrem jest róża i to zdecydowanie niszowa. Taka, która wyrosła bynajmniej nie w ogrodzie, ale na zgliszczach fabryki czy w środku warsztatu mechanika, a jej zapach wydaje się przybrudzony, industrialny, jakby płatki kwiatu pokryte były smarem. Róża z Lithium jest słodka, ale w dziwny sposób, coś jak zaśniedziały metal wysmarowany różaną melasą. Po jakiejś godzinie trwania na skórze staje się mocno pudrowa i bardziej łaskawa dla masowego odbiorcy. Niewątpliwie koncepcja Lithium jest oryginalna, ale perfumy te potrafią być też drażniące – pół ciepłe pół zimne, ni to drut kolczasty ni różana konfitura. Jest to jedna z tych kompozycji, które trudno oceniać w kategorii ładne/brzydkie. Jednych będzie pociągać nietypową konstrukcją i cyberpunkowym klimatem, innych odrzucać dokładnie z tych samych powodów.

Nuty: róża, szafran, paczula, przyprawy, nuty drzewne, cedr, piżmo, irys.

Tenisowy pojedynek po Drugiej Stronie Lustra – Imaginary Authors „The Soft Lawn”

 

Imaginary Authors „The Soft Lawn”

 

„The Soft Lawn” niszowej marki Imaginary Authors to zapach trawy i siana. Trawy ostrej, takiej której źdźbła potrafią ciąć skórę jak  brzytwa. Jest w tych perfumach cień i jakaś gumowata ekscentryczność, zapewne wymieniony w składzie zapach piłki tenisowej. Atmosferą „The Soft Lawn” przywodzi mi na myśl teledysk Pink Floyd „High Hopes” – ten sam nostalgiczno -surrealistyczny zamysł – dziwnie, lekko niepokojąco, to drażniąco, to znów błogo. Dużo intensywnej zieloności gryzącej raczej, niż łagodnie kołysanej wiatrem, czasem przemyka też zapach świeżej farby.

„The Soft Lawn” to zapach oniryczny, wprost z krainy na granicy jawy i snu, niczym śniadanie na trawie w cieniu gigantycznej piłki tenisowej wśród bluszczowego chłodu.

Ciekawe perfumy, może niekoniecznie do noszenia, ale do poznania z pewnością tak.

Nuty: piłka tenisowa, kwiat lipy, wetyweria, bluszcz, mech dębowy, wawrzyn

Niszowa skóra z lakierem – Mancera „Wild Leather”

 

Mancera „Wild Leather”

„Wild Leather” to zdecydowanie nie zapach dla każdego, a nawet powiem, że dla mało kogo. Chyba tylko miłośnicy głębokiej niszy się go nie ulękną.

Już otwarcie jest bardzo intensywne, z flakonu wydobywa się kaskada mchu dębowego połączonego ze skórą, surową i gorzką, oraz zapachem rozpuszczalnika.

I ten oto właśnie zapach przemysłowego lakieru dominuje całą kompozycję – pozostałe składniki  ugrzęzły tylko niemrawo w jego rozlewisku, wydając od czasu do czasu delikatne gwajakowe czy paczulowe westchnienia. Wraz z rozwojem perfum na skórze pojawia się dodatkowo trochę nut ziemistych i tych przypominających benzynę. I to by było w zasadzie na tyle. „Wild Leather” są perfumami linearnymi, nie ewoluującymi i opisywany stan utrzymuje się do końca ich (długiego, około 7 godzinnego) trwania.

Kto może być adresatem tych perfum? Producent określa go jako uniseks, ale widzę go tylko na lubiących wszelkie dziwności, ekscentryczności i śmiałe eksperymenty paniach. Dla mężczyzn powinien być łaskawszy, choć nadal pozostaje pachnidłem mocno niekonwencjonalnym.

Nuty: skóra, mech dębowy, drzewo gwajakowe, paczula, białe piżmo, róża bułgarska, bursztyn, fiołek, sycylijska bergamotka.

Malina zasnuta paczulową pleśnią – Kerosene „Fields of Rubus”

 

 

Kerosene „Fields of Rubus”

„Fields of Rubus” amerykańskiej niszowej marki Kerosene to perfumy z gatunku eksperymentalnych i dość trudnych do noszenia.

Zapach otwiera prawdziwie piwniczna, nasączona wyraźną zatęchłą nutą paczula. Utrzymuje się ona do końca, ale głównym bohaterem tej kompozycji jest jednak malina – jesienna, otoczona woalem woni słodkiej śliwki, tytoniu i cienkim nalotem pleśni. To malina przejrzała i przepełniona sokiem. Taka, która już opadła z krzaka i leży na wpół zanurzona w ziemnym pyle i uschniętych liściach.

Sporo zresztą występuje w tym zapachu jesiennych konotacji ; paczula niesie ze sobą wspomnienie listopadowej wilgoci, mokrych pajęczyn, pełzających po drewnie starej okiennej ramy pleśni.

Mimo całej ziemistej i zatęchłej otoczki, owoc, który spod niej wyziera jest soczysty, słodki a nawet wręcz likierowy. Przez pierwsze dwie godziny perfumy te są raczej statyczne i liniowe, dopiero później malina traci nieco swój pleśniowy wydźwięk i skręca w stronę pudrowych cukierków. W tej fazie „Fields of Rubus” są wprawdzie o wiele łatwiejsze w odbiorze, ale być może mniej intrygujące.

Nuty: malina, paczula, tytoń, śliwka, wanilia, drzewo sandałowe, cedr, jabłko, piżmo.