Karmel idealny – Demeter Sticky Toffee Pudding

Sticky Toffee Pudding to tradycyjny angielski deser składający się z czekoladowego ciasta z dodatkiem daktyli, polanego sosem toffee i serwowanego z lodami waniliowymi lub waniliowym kremem. Perfumy noszące tę nazwę przedstawione są w opisie jako jednonutowiec – cała kompozycja ma składać się z jednego akordu : tofee. Tak naprawdę jest to jednak zapach idealnie imitujący połączenie karmelu, mlecznej czekolady i pralin. Żadnych owocowych dodatków, nic sztucznie kosmetycznego, idealna deserowa rzeczywistość karmelowego budyniu i kruchych krówek. Poza tym, że jest pyszny i ciągle ma się ochotę wąchać spryskany tym pachnidłem nadgarstek trudno na temat tych perfum coś więcej powiedzieć. Jest to zapach linearny, taki sam od początku do końca, bardzo naturalny, mogę sobie wyobrazić, że tak właśnie pachnie w fabryce krówek czy sklepie z pralinami.

Ogólnie zapach w swojej kategorii gourmand jest naprawdę fantastyczny, ciepły, przytulny, deserowy. Aksamitna czekolada, nieco rumowy początek i domowy karmel brzmią wystarczająco kusząco aby zachęcić do poznania tych perfum. Sticky Toffee Pudding ma tylko jedną wadę – trwałość. Jak często to bywa w zapachach marki Demeter, jest ona dość słaba i trzeba często ponawiać aplikację.

Nuty: toffee

 

Przepis na Sticky Toffee Pudding

Leśna żywica z truskawką i karmelem – Imaginary Authors Cape Heartache

 

Cape Heartache, mimo, że obiecują w swym składzie jodłę, sosnę i choinę kanadyjską, nie są perfumami typowo leśnymi, pachnącymi ściętym drewnem jak chociażby Woodcut Olympic Orchids. Noszą w sobie wprawdzie trochę żywicznych akcentów, jest to jednak żywica na wskroś słodka, przesycona leśnym miodem, karmelem i owocami. Pachnie to trochę jakby ekscentryczny cukiernik postanowił ukręcić watę cukrową z leśnego runa i waniliowo-truskawkowej masy. Cape Heartache to nie perfumy z ogromną, wyczuwalną na metry projekcją, ale delikatnie tlą się na skórze cały dzień. Po kilku godzinach w dodatku nabierają dymnego żaru, naprawdę czuje się to ciepło i trzaskający ogień. Nazwa perfum, w obliczu tego co dostajemy, jest ciut prowokacyjna. Żadnego bólu złamanego serca, raczej zabawa w położonym na skraju lasu wesołym miasteczku.

Cape Heartache, mimo, że nietuzinkowe, moim ulubionym zapachem z pewnością nie zostaną. Muszę przyznać nawet, że kompozycja ta nieco mnie rozczarowała – dojrzała truskawka z kompotu miała dodać awangardowego sznytu, a wprowadziła chaos i niespójność. Ciekawostka, ale nie arcydzieło.

Nuty: sosna, truskawka, wanilia, jodła, choina kanadyjska, nuty drzewne

 

Miodowy nektar do potęgi ósmej – La Perla „Just Precious”

 

Just Precious, perfumy produkującej luksusową bieliznę marki La Perla, oparte zostały prawie wyłącznie na duecie kwiatu pomarańczy i ylang-ylang, w jego najbardziej złocistym i kapiącym miodnym syropem wydaniu. To jedne z tych ociekających nektarem i kwiatowym pyłkiem perfum w stylu Goldea Bvlgari, Jean Paul Gaultier Classique Intense czy Lancome Poeme. Tak samo zresztą jak Poeme czy Classique Intense, jest to kwiatowy mocarz – zapach bardzo trwały i zawłaszczający swą wonią przestrzeń w promieniu kilku metrów.
Just Precious to zapachowa pełnia lata – strugi słońca i narkotycznie pachnące kiście jaśminu w miodowej aureoli. Jednak przy całej swojej intensywnej słodyczy, perfumy te jakimś cudem nie są mdłe i nie przygniatają tonami cukru, chociaż nie da się ukryć, że należą zdecydowanie do cięższych i bardziej esencjonalnych zapachów. Cytrusowe nuty bergamotki i mandarynki przełamują kwiatowo-miodowy monolit, dodają przestrzeni i iskrzącej świeżości. Dla wielbicieli gęstych, słodkich kompozycji.

Nuty: kwiat pomarańczy, ylang-ylang, jaśmin, gardenia tahitańska, bursztyn, wanilia, paczula, drzewo sandałowe, mandarynka, bergamotka, piwonia.

Księżycowa paczula, ciut zamszu i irys – Moonlight Patchouli Van Cleef & Arpels

Księżycowo zimna paczula przefiltrowana przez przejrzysty płatek irysa. Nowoczesny szypr, raczej wytrawny, tylko leciutko osłodzony kryształkami cukru; zapach chłodny i ciepły jednocześnie – miszmasz lodowej paczuli i ciepłego zamszu.  Jest w tych perfumach coś tajemniczego i dalekiego i mogę sobie łatwo wyobrazić dlaczego nazwa nawiązuje do lunarnego światła. Nie będzie to jednak obfita krągłość księżyca w pełni, są na to zbyt subtelne, a blada smużka nowiu. Nad nowoczesną, prawie minimalistyczną kompozycją unosi się również pewien gotycki cień.

„Moonlight Patchouli” to zapach elegancki, naszkicowany prostymi, pełnymi treści i magii liniami. Tytułowa paczula tutaj jest krystalicznie czysta, strzelista jak sopranowy śpiew, szlachetna, pozbawiona całkowicie częstych dla tej nuty ziemistych, piwnicznych konotacji. Zaostrzona czymś co brzmi jak biały, drobno zmielony pieprz i jednocześnie miękko otulona zamszową skórką. Ma w sobie pewien apteczny zaśpiew obecnym także w kultowych Perles de Lalique, tutaj jednak jest on o wiele delikatniejszy, ledwo uchwytny. W Moonlight Patchouli wypada od Pereł łagodniej, jawi się jako bardziej strawne dla przeciętnego nosa, pozbawione charakterystycznego kamforowego akordu, który w Perles de Lalique rozdaje karty.

Zapach oryginalny, kojarzący się ze stonowaną elegancją, czy wręcz wytwornością, ale nie sztywną i zdystansowaną, tylko taką z łagodną, kobiecą nutką. Perfumy bardzo ciekawe, szkoda tylko, że tak krótko trwają na skórze.
Nuty: paczula, róża, zamsz, skóra, kakao, irys, nuty drzewne, piżmo, nuty owocowe.