Waniliowe oblicze klasyka – Yves Saint Laurent „Black Opium Intense”

 

„Black Opium Intense” to bardziej waniliowa, ale i chyba mniej udana wersja klasycznego Black Opium. Nuty składowe takie jak absynt, malinojeżyna i lukrecja obiecują intrygującą całość, niestety zapach nie wykracza poza mało charakterystyczną waniliowo-słodką, okraszoną maślanym jaśminem kompozycję. Akord kawy, który i w pierwotnym Black Opium nie był zbyt prominentny, a jeśli już to w postaci mocno mlecznego i zasypanego cukrem capuccino, w wersji Intense jest jeszcze bardziej nikły. Mimo wszystko, nie są to perfumy i wielbicielom typowych mainstreamowych słodziaków mogą przypaść do gustu, ale z pewnością nie jest to zapach, który pozostaje na dłużej w pamięci. Jest w „Black Opium Intense” pewna przyjemna śmietankowość i ciepły glow, ale to w zasadzie wszystko czym mogą zrobić pozytywne wrażenie. Wbrew sugerującej większą wyrazistość i intensywność nazwie, flanker ten jawi się mimo całego swego podobieństwa do klasyka jako jego mniej interesująca, a bardziej mdła i nijaka wersja. Ustępuje mu również trwałością i projekcją, chociaż parametry użytkowe nadal pozostają  na przyzwoitym poziomie.

Nuty: wanilia, jaśmin wielkolistny, kwiat pomarańczy, lukrecja, absynt, kawa, malinojeżyna, drzewo sandałowe.

 

Koloński jałowiec bez jedwabiu – Agent Provocateur „Blue Silk”

„Blue Silk” to perfumy mocno nieokreślone i raczej z gatunku „interesujące” niż „ładne”. Nazwa jest zdecydowanie myląca – kompozycja składa się raczej z ostrych kantów niż jedwabistych gładkości i właściwie nie przypomina bliżej żadnego innego zapachu. „Blue Silk” są ostre, jałowcowe i industrialne – zwłaszcza na początku drgają w nich jakby metaliczne, stalowe nuty. Pojawia się też cynamon,  jednak nie aromatyczny i deserowy, ale suchy, twardy i pikantny przez podbicie z różowego pieprzu. Po pewnym czasie metaliczne akordy przeobrażają się w cierpkie, kwaskowe drewno, a ostre, ziemiste nuty łagodnieją nieco i zostają zalane przez drzewne, kremowe tony, przez co „Blue Silk” staje się nieco łatwiejszy w odbiorze. W miarę rozwoju zapachu poprzez jałowcowy aromat, którego sporo jest w tych perfumach, przeglądać zaczynają również lekko cytrusowe echa mandarynki i cytryny, utrzymane są one jednak w bardziej w klimacie męskiej wody kolońskiej niż tym zwykle obecnym w damskich perfumach.
Doceniam koncepcję marki Agent Provocateur i nieoczywistość tych perfum, ale poza nowoczesną formą i odważnymi nutami nie dostrzegam w tej kompozycji żadnego szczególnego uroku czy choćby charyzmy. Udało się zaskoczyć i zaintrygować, ale brakuje tu magii i czegoś do zapamiętania. Parametry użytkowe również nie budzą zachwytu.

Nuty: jałowiec, różowy pieprz, cytryna, mandarynka, cynamon, róża, jaśmin, nektarynka, drzewo sandałowe, wetyweria, fasolka tonka, piżmo.

Kakao na piżmowej chmurce – Prada Candy Night

Największą i właściwie jedyną wadą tych perfum jest delikatna, żeby nie powiedzieć, dość słaba, projekcja i nienajlepsza, chociaż i nie katastrofalna trwałość. Już po około trzech godzinach przygasają na tyle, że żeby je poczuć trzeba niemal trzymać nos przy nadgarstku.
Poza tym, Candy Night składa się niemal z samych zalet. Główną nutą według składu podanego przez producenta jest kakao i rzeczywiście, wyraźnie dominuje ono w tej kompozycji. Jest matowe i pomimo nut karmelu i wanilii zaledwie lekko słodkie. Na tyle, że przypomina deserową, półgorzką czekoladę, a nie słodzone napoje kakaowe dla dzieci.
Kakao jest wyraźnie kosmetyczne, co jednak w żaden sposób nie odbiera mu uroku i osadzone na delikatnym, białochmurkowym piżmie znanym z kompozycji Candy Kiss tej samej marki.
Podsumowując – Candy Night będzie łakomym kąskiem dla wielbicieli pachnideł z nutą kakao, zwłaszcza tego umiarkowanie słodkiego, za to ze sporą dozą klasy i szyku. Niestety, trzeba się przygotować, że aby zachować ciągłość zapachu trzeba będzie dość często aplikować perfumy na skórę z powodu ich mocno średniej trwałości.

Nuty: kakao, pomarańcza, karmel, wanilia, białe piżmo.