Mugler „Aura”
„Zamykasz drzwi za sobą i próbujesz przeniknąć ciemność tej przykrytej dachem uliczki – to jest patio, wyczuwasz węchem (..) wilgoć roślin, zgniłe korzenie, gęsty, usypiający zapach. (…) Dostrzegasz wysokie, rozgałęzione kształty rzucające cień na ściany i w świetle zapałki, która wkrótce przygasa, parzy ci palce i zmusza do zapalenia następnej, żebyś mógł dokończyć przeglądu kwiatów owoców i łodyg o nazwach zapamiętanych ze starych kronik (…)”
Powyższy cytat z wydanego w 1962 roku opowiadania pod tytułem „Aura” meksykańskiego pisarza Carlosa Fuentesa wydaje się niemal proroczy. Taki właśnie charakter mają perfumy marki Mugler.
Jest to zapach o gęstej, transowej konsystencji obciążonej dodatkowo wilgotnym, grząskim pudrem. Kompozycja ta to opowieść o słodkiej, dżunglowej duszności, w której gdzieś pomiędzy liściami tropikalnych roślin ukryte jest żądło gorzkiego akordu. Nuty zielone budują obraz bujnej roślinności, ale zanurzona jest ona w lepkiej, zwrotnikowej nocy i oparach ciężkiej wanilii.
Trudno mi sobie wyobrazić Aurę jako zapach dzienny, jest to zdecydowanie woń wieczorowa, nieoczywista i nieco ekscentryczna, mimo, że cały czas mieszcząca się w granicach mainstreamu. Nie dla zwolenników świeżych, lekkich aromatów – zapewne będą postrzegać ją jako zapach osaczający i przytłaczający.
„Aura” to perfumowy monolit – nie ewoluuje, nie rozwija się, lecz cały czas zawisa w powietrzu matową, gęstą, pudrową zasłoną. Mimo obecności w składzie rabarbaru, nie wyczuwam w tej kompozycji wielu kwaskowych czy cierpkich odcieni. Przypomina ona raczej dżunglę po zmroku – intrygującą, duszną i niebezpieczną.
Nuty: liść rabarbaru, wanilia bourbon, kwiat pomarańczy, nuty zielone, nuty drzewne, drzewo bursztynowe, ylang-ylang, drzewo sandałowe, bergamotka, kumaryna, gruszka.