Franck Boclet „Absinthe”
Początek jest wręcz dramatyczny – to zapach pasty do zębów zmieszanej z męską pianką do golenia. Z czasem kompozycja podąża w stronę kopy lekko podeschniętego siana z kilkoma gałęziami zwiędłej bylicy piołun. Perfumy te są bardzo roślinne, ale nie do końca wytrawne. Gdzieś na dnie, pod całą trawiastą zielonością i goryczka kryją się drobinki cukru, dość dziwaczne, jakby iskrzące i mocno syntetyczne. Słodycz ta jednak jest naprawdę bardzo symboliczna i nie przełamuje w żaden sposób dominującej woni ostrego, świeżego jeszcze siana.
„Absinthe” moim zdaniem podobać się może tylko miłośnikom perfum zielonych, tych przywodzących na myśl liście, łodygi i roślinne soki. Perfumy zaklasyfikowano jako uniseks, ale według mnie są zdecydowanie męskie i to w niekorzystnym tego słowa znaczeniu – czuje się tu zapach typowo męskich kosmetyków jak pianki i wody po goleniu.
Dla mnie ta kompozycja jest wielkim rozczarowaniem, zwłaszcza, że cenię markę Franck Boclet i dość dziwne jest, że wydała na świat takiego perfumowego potworka. Znacznie więcej piołunu i to w najlepszej postaci było w „Ashes” tej samej firmy. Dopuszczam jednak możliwość, że mogę być w swojej recenzji nieobiektywna, bo generalnie nie gustuję w zielonych perfumach typu trawiastego.
Nuty: piołun, lawenda, wetyweria, skóra, bursztyn, heliotrop, rabarbar, nuty drzewne, zielona mandarynka.