Przekleństwo znikającej czarnej róży – Yves Rocher „Rose Oud”

Yves Rocher „Rose Oud” 

Testowałam te perfumy wielokrotnie i jako zdeklarowana wielbicielka róży bardzo chciałam je pokochać.

I rzeczywiście, gdyby cały czas pachniały tak jak w otwarciu, byłyby to jedne z moich ulubionych. Wspomniany początek to ciemna, dojrzała róża, słodka lekko syntetyczną gładko-piżmową słodyczą. Ciekawym akordem jest również dodatek wybrzmiewający jak niezbyt słodki wiśniowy dżem zmieszany z kilkoma kroplami wina. Na tym etapie jest elegancko, dojrzale i melancholijnie.

Zdecydowanie dominuje w tych perfumach różana nuta, tytułowy oud nie występuje jako samodzielny, rozpoznawalny akord, jak to na przykład często ma miejsce w agarowo-różanych perfumach marki Montale, a jedynie rozpuszcza się w tej różaności i wtapia w nią, nadając ciemnego, tajemniczego charakteru.

Mimo tych mrocznych konotacji, „Rose Oud” to zapach zdecydowanie ciepły i lekko korzenny. To pachnący różanymi kremami i wodami półmrok zacisznego buduaru, aksamitne portiery i welurowe fotele w kolorze ciemnego wina.

Niestety, niewątpliwy urok „Rose Oud” szybko cichnie. Perfumy podążają w kierunku kosmetycznej kremowości, róża nabiera tonów coraz bardziej plastikowych, by w końcu niemal zupełnie ulecieć ze skóry. Trwałość perfum to sprawa w dużej mierze indywidualna, ale w moim przypadku zapach ten bardzo szybko znika a projekcja jest ledwo wyczuwalna już pół godziny po aplikacji.

Nuty: róża damasceńska, agar (oud), labdanum, kmin.