Franck Boclet „Cocaine”
Nie lubię tuberozy, gdyż często wybrzmiewa ona plastikowo i drażniąco, ale w „Cocaine” jest zupełnie inna niż się ją zwykle w perfumach spotyka. Miękka, oleista, pastelowa, jakby połączona z lekką nutą drożdżowego ciasta.
Perfumy są dość słodkie, ale jest to słodycz stonowana i z pewnością nie nadmierna. Nie tworzy jej cukier czy nuty gourmand, lecz słodkość kwiatowego pyłu i delikatnej, jakby migdałowej wanilii. W tle snuje się zapach tytoniu, wdzierający się w mleczno-oleistą łagodność tych perfum i nadający jej ostrzejsze echa.
Te właśnie nuty karmelowo-mlecznego cygara równoważą nieco charakter zapachu i nadają kompozycji bardziej uniseksowego charakteru, mimo, że i tak skłania się ona raczej w stronę kobiecą.
„Cocaine”, mimo, że nie mainstreamowa, wydaje się, w kontraście do nazwy, dość bezpieczna i oswojona. Jeżeli jednak wsłuchamy się w ten zapach głębiej, udaje się wychwycić wzbudzające niepokój echa. Jest tutaj pewna posępna nieruchomość, woskowe zastygnięcie, cmentarny powiew obecnej w składzie lilii. Zaskakuje również barwa płynu, burgundowo-czerwonego, jak kolor zakrzepłej krwi.
Nuty: tuberoza, olej monoi, karmel, lilia, wanilia, tytoń, orchidea, paczula, czerwone jagody, gorzka pomarańcza.