Białe kwiaty, wanilia i tytoń obrócone w proch – Franck Boclet „Cocaine”

Franck Boclet „Cocaine”

Nie lubię tuberozy, gdyż często wybrzmiewa ona plastikowo i drażniąco, ale w „Cocaine” jest zupełnie inna niż się ją zwykle w perfumach spotyka. Miękka, oleista, pastelowa, jakby połączona z lekką nutą drożdżowego ciasta.

Perfumy są dość słodkie, ale jest to słodycz stonowana i z pewnością nie nadmierna. Nie tworzy jej cukier czy nuty gourmand, lecz słodkość kwiatowego pyłu i delikatnej, jakby migdałowej wanilii. W tle snuje się zapach tytoniu, wdzierający się w mleczno-oleistą łagodność tych perfum i nadający jej ostrzejsze echa.

Te właśnie nuty karmelowo-mlecznego cygara równoważą nieco charakter zapachu i  nadają kompozycji bardziej uniseksowego charakteru, mimo, że i tak skłania się ona raczej w stronę kobiecą.

„Cocaine”, mimo, że nie mainstreamowa, wydaje się, w kontraście do nazwy, dość bezpieczna i oswojona. Jeżeli jednak wsłuchamy się w ten zapach głębiej, udaje się wychwycić wzbudzające niepokój echa. Jest tutaj pewna posępna nieruchomość, woskowe zastygnięcie, cmentarny powiew obecnej w składzie lilii. Zaskakuje również barwa płynu, burgundowo-czerwonego, jak kolor zakrzepłej krwi.

Nuty: tuberoza, olej monoi, karmel, lilia, wanilia, tytoń, orchidea, paczula, czerwone jagody, gorzka pomarańcza.

Kakaowa kawa z syropem miętowym – Atelier Cologne „Cafe Tuberosa”

 

Atelier Cologne „Cafe Tuberosa”

Kawa niewątpliwie tu jest. I to raczej ta w ziarnach, palona niż rozpuszczona w filiżance i zduszona mlekiem. Jest również trudna do zidentyfikowania mentolowo-ziemista nuta, przypominająca miętę, zapewne zasługa tuberozy, która lekko popycha te perfumy w kierunku niszy. Obecnego w składzie ziarna kakaowca na początku nie czułam prawie wcale, dopiero w późniejszej fazie ujawnił się w matowym wydaniu rodem z deserowej, lecz nie gorzkiej czekolady, za to jest dość wyraźny kardamon i  pobrzmiewający w tle olejek różany.

Na etapie początkowym jest słodkawo i trochę dziwnie – nietypowo i ciepło, mimo charakterystycznego jakby mentolowego powiewu. Zapach nie rozwija się jakoś szczególnie dużo, główna zmiana to proporcjonalne do upływu czasu narastanie słodyczy, która jednak nigdy nie staje się przesadzona. Wtedy kawę zaczyna przyćmiewać słodkawe, pyliste kakao i łagodnieje dziwaczna nieco w tej kompozycji  miętowo-tuberozowa nuta.

Dla mnie tej mentolowej zieloności jest „Cafe Tuberosa” mimo wszystko zbyt dużo, choć niewątpliwie ta nuta dodaje perfumom oryginalności. Niewątpliwą zaletą jest natomiast przedstawienie kawy nie w typowy dla przemysłu perfumeryjnego przesłodzony mleczny syntetyczny sposób, rodem z saszetek typu 3w1, lecz w dość naturalnej odsłonie espresso. Niestety, kawa ta zbyt szybko, bo już po jakichś dwóch godzinach ustępuje pola kakaowym słodko-gourmandowym nutom. Projekcja raczej trzymająca się blisko skóry, trwałość bardzo dobra.

Nuty: kawa, ziarno kakaowca, indyjska tuberoza, olej różany, madagaskarska wanilia, gwatemalski kardamon, kalabryjska bergamotka, sycylijska mandarynka.

Dymna mimoza – Salvador Dali „Salvador Dali Parfum”


Salvador Dali „Salvador Dali Parfum”

Zapach zdecydowanie bardziej słodki niż można się było spodziewać. Wyobrażałam sobie coś w rodzaju „Youth Dew”Estee Lauder , a dostałam słodko-kadzidlany zapach z dużą dozą mydlanych nut.

Bardzo niewiele jest w tych perfumach tonów orientalnych – „Salvador Dali Parfum” to kadzidło europejskie i z lekka kwiatowe. Goździki i przyprawy czuć tylko w otwarciu, z każdą minutą zapach łagodnieje i traci pikantność.

Jest w tych perfumach  pewna domieszka pudru i delikatnej drzewności za sprawą obecnego w składzie drzewa sandałowego. Kadzidło łączone z lepką słodyczą mimozy brzmi oryginalnie i rzeczywiście jest to zapach nietuzinkowy, chociaż jednocześnie również przystępny i przyjazny w noszeniu. Adekwatnie do flakonu, jakby wyrzeźbionego z czarnej laki i noszącego znamiona pewnej surowości, woń jest poważna, kojarząca się z melancholią pochmurnego, bezwietrznego popołudnia. Czuje się, że nie jest to zapach, który powstał w ostatnich dwóch dekadach, ale nie jest też  przestarzały czy „babciny”.

Myślę, że do wielu osób przemówi ta dymna kwiatowość, mnie jednak brakuje w „Salvador Dali Parfum” nieco więcej szyprowej ostrości, która przełamałaby charakterystyczną smutną słodycz tych perfum. Projekcja i trwałość jest przyzwoita, kilkugodzinna.

Nuty: kadzidło, goździki, drzewo sandałowe, róża, męch dębowy, jaśmin, paczula, piżmo, mimoza, bergamotka.

Sól zimnych mórz północy – Calvin Klein Reveal

Calvin Klein Reveal

Zapach ten niespodziewanie rozpoczyna się delikatnie słodko i pudrowo. Nie tego spodziewać się można po perfumach z dominującymi nutami soli, ambry i pieprzu w składzie. Początkowo najbardziej wyczuwalny jest łagodny zapach drewna kaszmirowego i sandałowego osłodzony lekko czymś kwiatowym. Szybko jednak przy każdym poruszeniu ciała zaczyna być czuć słone, morskie powiewy. Na tym etapie występuje pewne podobieństwo do Elixir des Marseilles Hermesa. Jednak o ile w perfumach Hermesa morze to błękitne, śródziemnomorskie tonie, migoczące w promieniach słońca, a sól transparentna, delikatna i rozmyta, to Reveal na tym etapie jest zimnym, ołowianym morzem północnym. Wzburzonym, wyrzucającym na brzeg kawałki drewna pokryte wodorostami i ostro pachnącym nalotem soli.

Po godzinie, dwóch noszenia tych perfum na nadgarstku czeka nas jednak niespodzianka. Sztorm wycisza się, słony zapach łagodnieje i rozlewa się wokół kremowa wręcz, kaszmirowa-irysowa atmosfera, która pozostaje z nami do końca.

Są to perfumy zdecydowanie nieoczywiste, wyciszone i nieco chłodne. Wiele w nich morskich akordów, ale i wiele stonowanej, niesłodkiej pudrowości. Trzymają się raczej blisko skóry, trwałość około 4 -5 godzin.

Nuty: sól, drewno kaszmirowe, ambra, drzewo sandałowe, irys, różowy pieprz, czarny pieprz, piżmo, wetyweria.