Cacharel „Eden”
Nie ukrywam, że byłam bardzo ciekawa „Edenu”, zwłaszcza po licznych recenzjach określających go jako perfumy kontrowersyjne i z gatunku „love or hate”. Niestety, szybko okazało się, że nie będę należeć do grona miłośniczek tego wydanego w 1994 roku zapachu.
Pierwsze uderzenie jest ostre i szyprowe, potem dominuje zatęchła nuta, ciepła nieprzyjemną ciepłotą stanu zapalnego. Kto liczy na orzeźwiającą zieloność ten srodze się zawiedzie. To raczej wysychający staw pełen butwiejących wodnych roślin i rozsypujące się ze starości, pokryte pajęczynami bukiety ukryte gdzieś w zapomnianych szafach. A jeżeli już ogród, to umierający, w fazie uwiądu, podgrzewany piekielnymi oparami i nawiedzany przez szatana, jak w wierszu Leopolda Staffa :
Przez ogród mój szatan szedł smutny śmiertelnie
I zmienił go w straszną, okropną pustelnię…
Z ponurym, na piersi zwieszonym szedł czołem
I kwiaty kwitnące przysypał popiołem
Co do użytych w tych perfumach nut, to na pierwszym planie jest smętno-jesienna paczula, przywiędła mimoza, mdły melon i nieświeży lotos. Mieszanka ta jest bardzo trwała, długo utrzymuje się na skórze, a jej duszące opary są mocno wyczuwalne przez otoczenie. Jednym słowem, „Eden” to chyba nazwa w tym przypadku ironiczna, bo zamiast rajskiego ogrodu otrzymujemy zatęchłe podziemia.
Z drugiej strony, jak wiadomo, perfumy na każdym pachną inaczej. Zależy to między innymi od ph skóry, indywidualnych różnic w wydzielaniu hormonów, diety, temperatury ciała, a recenzowany przeze mnie zapach, mimo, że mocno kontrowersyjny, osiągnął jednak sporą popularność. Ponieważ ze względu na wrodzone cechy biochemiczne mojej skóry nie dane mi było zrozumieć co w nim może pociągać, chętnie poznam argumenty miłośniczek „Edenu” , żeby poznać i docenić jego fenomen.
Nuty: mimoza, lilia wodna, paczula, tuberoza, melon, lotos, ananas, drzewo sandałowe, akacja, brzoskwinia, jaśmin, cedr, konwalia, fasolka tonka, bergamotka, mandarynka, cytryna, róża.