Róża w oparach bulionu – Amouage Lyric

Fanką tych perfum zdecydowanie nie zostanę, czy to z ogólnej niechęci do przyprawowej odsłony róży w perfumach, czy subiektywnych animozji w stosunku do tej akurat konkretnej kompozycji.

„Lyric” marki Amouage zaczyna się dość rześką, ogrodową różą połączoną z drzewnymi nutami i to jest niestety najładniejsza faza tego zapachu. Po chwili wszystko zostaje wypolerowane gładkim kosmetycznym piżmem, nie przypomina już naturalnego kwiatu, a połączenie kardamonu, cynamonu i fasolki tonka nadaje tym perfumom dziwną poświatę jakby ciepłego rosołu.
W „Lyric” nie dostrzegam zbyt wiele poetyckiego uroku; dominują dosadne przyprawowe tony pospołu z piżmową różą. Jest ciepławo, korzennie, nad całością unosi się niewyraźne kadzidło. Z przykrością muszę stwierdzić, że klimat tworzy się trochę taki, jak podczas gotowania rosołu w wypełnionej przyprawami kuchni, gdzie na oknie stoi bukiet plastikowych różyczek.
Cena niszowych perfum (w tym przypadku około 600zł) tłumaczona jest zwykle niekonwencjonalnym połączeniem nut, śmiałą koncepcją, wysokiej jakości składnikami i tzw. „głębią”. W tych perfumach żadnego z powyższych nie wyczuwam, istnieje na rynku dużo ciekawszych i bardziej udanych różanych kompozycji za połowę tej ceny. Jeżeli szukacie niszowej magii, to więcej znajdziecie jej w innych perfumach z tej samej stajni : „Epic” bije „Lyric” na głowę swoją zimną, apteczno-paczulową naturą.
Nuty: kardamon, róża, cynamon, geranium, imbir, piżmo, dzięgiel, ylang-ylang, paczula, korzeń irysa, jaśmin, kadzidło, drzewo sandałowe, fasolka tonka, mech dębowy, wanilia, wetyweria.

Róża z krainy Orientu – Aramis „Calligraphy Rose”


Aramis „Calligraphy Rose”

Marka Aramis stworzona została w 1964 roku przez koncern Estee Lauder, a nazwa jej pochodzi od imienia jednego z bohaterów powieści Alexandra Dumas. Początkowo firma tworzyła głównie męskie kompozycje, jednak z czasem pojawiły się w jej ofercie również perfumy damskie i uniseksy, jak chociażby recenzowane dziś „Calligraphy Rose”.

Duchem tego zapachu jest zdecydowanie róża. Aksamitna, gęsta, konfiturowa, nasycona słodyczą arabskich deserów typu rachatłukum i balsamicznie słodką mirrą. To kwiat, któremu nie było dłużej dane rosnąć w ogrodzie, ale tkwi zanurzony w półmroku orientalnego wnętrza pełnego wyszywanych poduszek i lampionów z mozaiki kolorowego szkła.

Wraz z trwaniem zapachu na skórze, jego początkowa słodycz zostaje przygłuszona nieco kadzidlanymi oparami olibanum i labdanum, a charakter tych perfum staje się coraz bardziej dymny.

„Calligraphy Rose” ma swoje wady – nie jest kompozycją zbyt wyrafinowaną, orientalny świat, którego wizję ma przywoływać, jest nieco uproszczony i jednowymiarowy, niemniej, jest to nadal całkiem dobra propozycja dla wielbicieli słodkich róż, zanurzonych w kadzidle i arabskich balsamach. Parametry użytkowe, czyli trwałość i projekcja są naprawdę dobre, możemy być pewni, że zapach nie zniknie ze skóry przez conajmniej 8 godzin. Niestety, perfumy te należą do trudno już dostępnych, są w zasadzie nie do kupienia ani w perfumeriach stacjonarnych ani internetowych, czasem za to pojawiają się na serwisach typu allegro czy olx.

Nuty: róża turecka, mirra, olibanum, labdanum, szafran, ambra, styraks, piżmo, lawenda, oregano, wiciokrzew.