Kenzo „Jungle L`Elephant”
Nuty: goździk, kardamon, wanilia, kminek, lukrecja, kmin, mango, ambra, ylang-ylang, paczula, mandarynka, heliotrop, gardenia.
Okropny filmik reklamowy, który w zamierzeniu miał zdaje się łączyć pierwotność słonia z nowoczesnością w postaci wręcz futurystycznego image`u modelki. Wyszło tandetnie i plastikowo, może zniechęcić.
https://www.youtube.com/watch?v=TVRNaoVtQJE
Przede wszystkim ten zapach to prawdziwy kameleon. W każdej fazie jest inny i bardzo ciekawie śledzi się te metamorfozy.
Dżungli, wymienionej w nazwie jest tu niewiele, jeśli rozumieć ją jako gąszcz egzotycznych plączy zanurzonych w wilgotnym równikowym powietrzu. Są to raczej suche sawanny porośnięte baobabami i nomen omen trawą słoniową.
Bezpośrednio po aplikacji jest balsamiczny i utrzymany nieco w stylistyce „Poison” Diora. Potem znienacka stery przejmuje goździk i zapach z aromatycznego miodnego syropu przeobraża się nagle w ostrą i dość nieprzyjemną w odbiorze woń.
Po jakiejś półgodzinie znów łagodnieje i zmienia się w miodowo-kardamonowo-waniliową gęstość z dodatkiem heliotropu. I te właśnie ciepłe, kojące, zmatowione nuty pozostają aż do końca.
L`elephant stanowi dobrą propozycję dla kogoś kto nie lubi popularnych kwiatowych czy owocowych zapachów, a typowo orientalne i drzewne ocenia z kolei jako zbyt wytrawne i pozbawione romantycznej nuty. To perfumy dla tych, którzy poszukują aromatu oryginalnego i z unikalnym charakterem, ale nie chcą wchodzić w ekscentryczny świat perfum niszowych. Trwałość i projekcja tych perfum są już legendarne i stanowią dodatkowy czynnik skłaniający do zakupu.
Dla mnie to perfumowy numer trzy po „Hypnotic poison” i „Poison” Diora – „Jungle L`Elephant” to perfumy przemyślane i nietuzinkowe, ale brakuje mu trochę tej magii jaką emanują „trucizny”.