Apokaliptyczna bestia, glony i ostrygi – Mugler „Womanity”

Mugler „Womanity”

I ujrzałem Bestię wychodzącą z morza, mającą dziesięć rogów i siedem głów…” głosi Apokalipsa św. Jana. Jako takie właśnie dziwaczne, odrażające wodne monstrum jawi mi się perfumeryjny twór Thierrego Muglera. Przede wszystkim trzeba zaznaczyć, że w porównaniu do ekscentrycznego szaleństwa „Womanity” inne perfumy tworzone przez  projektanta, np. uznawane za kontrowersyjne Angel i Alien, są po prostu dziecięcą igraszką.

Mimo, że w wielu recenzjach tego zapachu pojawiają się okrzyki wręcz obrzydzenia i porównanie do zapachu kiszonych ogórków, „Womanity” ma spore grono wielbicieli, widzących w nich spacery po plaży i romantyczną morską bryzę. Te dwie skrajne wizje, zależne zapewne od indywidualnego działania receptorów węchowych, starałam się właśnie oddać na zdjęciach w tym blogu.

Niestety, ja również zasilę szeregi przeciwników tych perfum. Są kwaśno-słone w bardzo nieprzyjemny, rybno-algowy sposób, za co odpowiada zapewne obecna w tej kompozycji nuta kawioru – wyobrażam sobie, że tak mogłyby pachnąć martwe, psujące się małże wyrzucone na brzegi i zasolone morską wodą.

Przyznam, że do tej pory testowanie żadnych perfum nie było aż tak traumatycznym przeżyciem. Byłam wprawdzie przygotowana na coś mocno niekonwencjonalnego, ale rzeczywistość zdecydowanie przerosła wyobrażenia. To chyba jedyny zapach, który przyprawił mnie o głęboką odrazę –  nie byłam wręcz w stanie zbliżyć nosa do nadgarstka bez uczucia mdłości.

Wygląda na to, że tytułowa kobiecość w wyobrażeniu Thierry Muglera to gnijąca panna młoda spoczywająca w błocie wśród butwiejących wodorostów i martwych ryb. Na nieszczęście, zapach ten jest również niezwykle trwały, a i projekcję ma dużą, więc otacza użytkownika na długo aureolą rybiego oparu.  (Na zdjęciach Womanity starsza wersja)

Nuty: figa, kawior, figowiec, liść figi.