Pudrowo-piżmowe przekwitanie – Kenzo „Flower”

Kenzo „Flower”

Klasyk wczesnych lat dwutysięcznych, zapach „Flower” marki Kenzo rzeczywiście kojarzy się z kwiatem maku, który wieńczy korek prostego, strzelistego flakonu. Nie ma wprawdzie tej rośliny wymienionej w składzie nut, ale gdy specjalnie w celu porównawczym wąchałam maki, zdecydowanie tkwił w nich jakiś akord, który również odnajdujemy w tych perfumach. Makowej goryczka, której spora dawka więźnie pomiędzy kwiatowymi, półsłodkimi tonami jest jednak sprzęgnięta z szeregiem innych obecnych w składzie nut – różą, fiołkiem, parmeńskim i jaśminem.

„Flower” postrzegam jako perfumy przejrzyste i nasycone chłodnym, czystym piżmem. Jest to jeden z tych zapachów, które, dzięki unoszącemu się nad całą kompozycją mydlanemu obłokowi dają uczucie świeżości i czystości, mimo, że nie należą bynajmniej do zwiewnych i lekkich.

W zapachu tym, za szklistą piżmową czystością kryje się matowy puder, który nadaje mu nieco smętnego i ciężkawego charakteru. Jest to puder roślinny, gorzkawy i zielony, wibrujący wśród słodkawych, mydlanych półtonów oraz zmieszany z lekkim kadzidlanym dymkiem. Tytułowy Kwiat nie jest już bynajmniej w apogeum rozkwitu. Jest w tych perfumach uchwycona chwila, kiedy to mimo, że barwa wciąż jaskrawa, a płatki mięsiste, struktura łodygi staje się coraz bardziej wiotka, a kwiatowa główka nieznacznie, ale nieuchronnie zaczyna ciążyć ku ziemi. Połączenie pozornych skrajności – ozonowej krystaliczności i ciężkiej woni kwiatów na granicy przejrzałości daje ciekawy efekt, który jednak nie każdy będzie w stanie unieść.

Nuty: fiołek parmeński, róża bułgarska, wanilia, białe piżmo, kadzidło, opoponaks, głóg, jaśmin, czarna porzeczka, mandarynka.

Czarna rzeka zapomnienia – Dior „Poison”

 

 

 

 

Dior „Poison”

Najpiękniejszy w tych perfumach jest początek. Bezpośrednio po aplikacji zapach rozlewa się balsamiczną, ziołowo-syropową strugą zmieszaną z intensywną wonią podwędzanej śliwki. Potem zostaje przysypany pieprzem, a przez to wszystko przedziera się kadzidło.

„Poison” jest jak czarna rzeka o sennym nurcie. Zawarte w tych perfumach nuty zapachowe przelewają się niespiesznie jedna w drugą, tworząc przedziwne czasem, ale jednocześnie porywające wzory. Są tu i zioła zasypane mrokiem, rozsychające drewno starego kościoła, miodowa balsamiczność i liście zwarzone pierwszym przymrozkiem. Zapach przeszłości, donośny, nie dający o sobie zapomnieć, utrzymany w leniwym, transowym rytmie.

Wbrew temu co może sugerować powyższy opis, jest to zapach ciepły, o rozgrzewającej mocy, co zawdzięcza grze kolendry z cynamonem i anyżem. Jest tu ciepło ogniska rozpalonego w mglisty jesienny wieczór i płomieni świec, jest złocisty poblask miodu i bursztynu.

Mimo ciemnych konotacji, nie jest to również zapach smutny czy depresyjny. Jest nastrojowy, stylowy, poważny, ale jednocześnie nasycony pozytywną magią.

Niestety, wraz z upływem czasu na mojej skórze nabiera cierpko-suchych tonów, co odbiera mu sporą część uroku. Trwałość bardzo dobra, około 7-8 godzin, projekcja również jest wyraźnie wyczuwalna.

Poniższy film reklamowy doskonale oddaje charakter tych perfum:

https://www.youtube.com/watch?v=aa-ea_KTPgA

Nuty: śliwka, tuberoza, kadzidło, biały miód, dzikie jagody, cynamon, kolendra, opoponaks, goździk, wanilia, jaśmin, anyż, bursztyn, brazylijskie drzewo różane,  drzewo sandałowe, kwiat afrykańskiej pomarańczy, róża, heliotrop, piżmo, wetyweria, cedr Virginia.

 

Demon okiełznany – Givenchy „Ange ou Demon”

Givenchy „Ange ou Demon” 

Nazwa „anioł lub demon” sugeruje dwoistość natury tych perfum, a design i kolorystyka utrzymanego w przejrzysto grafitowej barwie flakonu przekonuje, że bliżej im do diabelskości.

Spodziewawszy się w związku z powyższym czegoś groźnego i drapieżnego, początek mnie rozczarował, bo okazał się być głównie waniliową słodyczą.

Dopiero po jakiejś półgodzinie noszenia tych perfum, gdzieś w tle zamajaczyły także ziemiste, bardziej posępne nuty jak wybrzmiewające w powietrzu ponurą melodią chorały gregoriańskie. 

„Ange ou Demon ” kojarzy się z ciemnymi jesienno-zimowymi nocami, kiedy „kołyszą się w gałęziach grudnie i listopady” , jak pisał w swoim wierszu Broniewski.

Jest też w tle drzewno-butwiejący akord,  coś jakby wnętrza starego drewnianego kościoła w pochmurny dzień i dużo woskowego zapachu dopalających się świec.

Demon z nazwy tych perfum to raczej „demony” w sensie psychologicznym, czyli nie nadprzyrodzone, groźne istoty, ale gnębiące, depresyjne myśli, bo zapach ma w sobie niewątpliwy smutek. 

Jednak w tych przepastnych ciemnościach pojawia się promyk nadziei; wśród zimnej nocy błyska gdzieś światełko bezpieczeństwa i schronienia w postaci ciepłych korzennych akordów, a melancholijność perfum została złagodzona kremową łagodnością wanilii i lilii oraz soczystą nutą mandarynki. 

Mimo, że wraz z upływem czasu ich słodycz  mocno się tonuje, „Ange ou Demon” mogą być odbierane jako perfumy męczące i ciężkie. Eleganckie, poważne, zrównoważone, dojrzałe i nieco depresyjne , ale z pewnością ciekawe i warte zapamiętania.

Nuty: wanilia, szafran, lilia, fasolka tonka, tymianek, ylang-ylang, orchidea, brazylijskie drzewo różane, mech dębowy, mandarynka.